Tydzień po tym, jak zapowiedziałem, że nigdy więcej nie wybiorę się w Beskid Żywiecki, pojechałem… w Beskid Żywiecki. Tym razem jednak bez roweru.
W planie jest prawie pętla na Rysiankę i Halę Lipowską. Na szlak ruszamy ze Złatnej Huty. Nazwa pochodzi od leśnej huty szkła z początku XIX wieku. Znajduje się ona tuż przy szlaku, nieco powyżej parkingu. Większość turystów mija ją jednak bez większego zainteresowania.
Na górę planujemy dostać się czarnym szlakiem. Początkowo niewymagającym: asfaltowym i w miarę płaskim. W końcu jednak asfalt ustępuje miejsca naturalnej nawierzchni. Robi się też znacznie bardziej stromo. Ogólnie znaczna część szlaku to wygodna droga. Zdarzają się jednak fragmenty z tak zwaną beskidzką rąbanką, a niektóre podejścia wymagają sporo wysiłku. Na pewno jest gdzie się zasapać.
Po nieco ponad 2 kilometrach docieramy do rozwidlenia szlaków. W lewo odbija żółty, na tablicy informacyjnej nazwany „nowym”. Podane na tabliczce PTTK 35 minut do schroniska brzmi bardzo optymistycznie. Jeżeli się na niego zdecydujecie, czeka Was konkretna wspinaczka pod bardzo stromą ścianę. Przeżyłem to kiedyś z rowerem i nie chciałbym powtarzać, dlatego trzymam się czarnego.
Kolejne rozwidlenie znajduje się tuż pod Rysianką, mniej więcej na czwartym kilometrze wędrówki. W lewo odbija droga prowadząca do szlaku łączącego Rysiankę i Halę Lipowską. Czarny – wraz z czerwonym z Hali Miziowej, który dołączył do niego chwilę wcześniej – idzie prosto na Rysiankę. Schronisko jest na wyciągnięcie ręki, dlatego postanawiam trzymać się szlaku. Towarzyszące mi osoby zostawiłem z tyłu i od początku narzuciłem sobie dość żwawe tempo, dojście na Rysiankę zajęło mi według Stravy godzinę. Mapa turystyczna podaje dwie godziny bez pięciu minut, ale już dawno nauczyłem się traktować jej wskazania z przymrużeniem oka.
Wiatr próbuje urwać głowę, dlatego po krótkiej przerwie na zdjęcia transferuję się na Halę Lipowską. Ten odcinek jest płaski i banalnie prosty, góra dziesięć minut spaceru. Na Lipowskiej już tak nie wieje. Roi się za to od turystów (na Rysiance zresztą też). Kolejka do bufetu na jakąś godzinę stania. Ceny jak w ekskluzywnej restauracji. Rezygnujemy z piwa, co z reguły jest nie do pomyślenia.

Schodzimy najpierw niebieskim, a potem tym „nowym” żółtym. Początek niebieskiego wygląda jak mokry sen każdego miłośnika prawdziwego enduro. Potem jednak robi się szerzej, a dywany korzeni ustępują miejsca luźnym kamieniom.
Po drodze mijamy jeszcze widokową polanę, na której zatrzymujemy się na krótką sesję foto i w końcu docieramy do wspomnianej wcześniej ściany. Zejście jest zdecydowanie przyjemniejsze od wdrapywania się do góry, jednak zalecana jest ostrożność. W trakcie zejścia żegnamy szlak niebieski, który odbija w prawo, a witamy żółty.
Ten fragment jest w zasadzie jedynym wyzwaniem na żółtym szlaku. Dalej jest już łatwo i w miarę przyjemnie. W końcu docieramy do miejsca, gdzie żółty łączy się z czarnym i do samochodu wracamy już po swoich śladach. Dzień zamykamy z wynikiem około 10 kilometrów i czasem przejścia w okolicach 2 godzin i 20 minut.
Zobacz też: