Miejscówki: Rychlebskie ścieżki

Rychlebskie ścieżki, zwane po prostu Rychlebami, to miejscówka kultowa. Wstyd się przyznać, ale nasz dotychczasowy kontakt z tym miejscem ograniczony był do kilku godzin szkolenia na dwóch albo trzech sekcjach Superflow. Nadeszła pora, by to zmienić!

Centrum rychlebskiego wszechświata

Punkt na mapie powyżej to miejsce, w którym wizytę na Rychlebach najpewniej zaczniesz i skończysz. Choćby dlatego, że są tu oficjalne parkingi. Tutaj też mieści się Zakladna – centrum ścieżek. Możesz tu wypożyczyć rower marki GT, kupić odzież i gadżety związane z Rychlebami a nawet buty, jeżeli akurat zapomniałeś swoich z domu. Mają też spory wybór części – począwszy od klocków hamulcowych, a skończywszy na kompletnych przerzutkach czy kasetach. W razie awarii obsługa jest w stanie pomóc – za niewielką opłatą pożyczają nawet całe hamulce! Zakladna to też miejsce, w którym możesz wykupić opaskę na kierownicę, dokładając się tym samym do utrzymania i rozwoju ścieżek. Opłata jest dobrowolna, ale przypomnienia o niej widać na każdym kroku, co może świadczyć, że mało kto ją wnosi. Szkoda, bo 70 koron na miesiąc to nie majątek i na pewno warto dołożyć swoją cegiełkę. Przed centrum znajduje się też plac treningowy – pumptrack, stoliki i sporo przeszkód do ćwiczenia techniki.

Obok centrum znajduje się również przyjemna knajpka i pole namiotowe. My postawiliśmy na wygodne łóżko i twardy dach nad głową i wybraliśmy nocleg w pensjonacie Radost – położonym dosłownie trzy kroki od centrum. Standard nie powala – pokoje czasy swojej świetności przeżywały w okresie, kiedy Czechy i Słowacja były jednym krajem. Większość pokoi korzysta ze wspólnych łazienek i toalet w korytarzach. Ceny są jednak na tyle atrakcyjne, że można poszaleć – my za trzy noce w pokoju dwuosobowym (z trzema łóżkami, więc co noc mogliśmy zmieniać konfigurację) z łazienką i śniadaniami zapłaciliśmy około 400 złotych. Jeżeli chodzi o wyżywienie nie ma co oczekiwać cudów. Czesi mają chyba jakąś awersję do warzyw – lepiej zawczasu przygotować sobie odpowiednią dawkę witamin.

Na rodzinny wypad

Niebieskie ścieżki w kierunku Vidnavy są przez większość odwiedzających Rychleby traktowane po macoszemu. W sumie nic w tym dziwnego – jeżeli przyjeżdżasz tu na dzień dwa i nastawiasz na adrenalinę, będą stratą czasu. Ta część Rychlebskich ścieżek dobrze sprawdzi się na wypad z małymi dziećmi. Podczas naszej wizyty zamknięty był Trail podél Černého potoka, więc część odległości pokonywaliśmy szlakami pieszymi.

Vidnavski okruh jest krótką pętlą bez żadnych utrudnień i większej frajdy – kawałek podjazdu, zjazd z dużą ilością dokręcania, kilka ciekawych band na samym końcu. Przypomina trochę trasy na Lipowskich ścieżkach, ale subiektywnie wydaje się nudniejszy.

Dość ciekawy jest krótki odcinek Do Vidnavy, z fajnymi bandami i ciekawą sekcją rollerów na końcu. Powrót odbywa się częściowo asfaltami i drogami leśnymi, a częściowo kolejnymi singlami. Całość ma niecałe 30 kilometrów, trzeba więc liczyć się z wycieczką na przynajmniej pół dnia. 

Podjazd

Żeby dostać się na tę część ścieżek, dla której przyjeżdża tu większość rowerzystów, trzeba najpierw podjechać. Początek to mieszanina przyjemnego leśnego singla, niezłych leśnych i polnych dróg oraz absolutnie beznadziejnych szutrów, asfaltu a nawet… bruku. W ten sposób pokonuje się z centrum około 3 kilometry, by w końcu dotrzeć na Trail Dr. Wiessnera. Podjazd, o którym słyszeli chyba wszyscy.

Powiedzmy to od razu – Wiessner jest wymagający. Nie kondycyjnie, ale technicznie. Wymaga ciągłej uwagi i skupienia. O co momentami – zważywszy na okoliczności przyrody – trudno. Przy wytyczaniu ścieżki nie próbowano za wszelką cenę usuwać czy omijać przeszkód. Wkomponowano je w trasę. Oznacza to, że jedzie się nie tylko pomiędzy kamieniami i skałami, ale nierzadko też po nich.

Dla mnie największą zmorą na Wiessnerze były jednak… mostki. Wspominałem już o tym podczas pierwszego wypadu na single pod Smrekiem – ja się takich konstrukcji po prostu boję. To chyba pozostałość po jakiejś niezdiagnozowanej fobii z dzieciństwa. Mieszkając jako dziecko w bloku na szóstym piętrze bałem się wyjść na balkon i wyjrzeć przez balustradę. Murowaną. Regularne sny, w których balustrada się rozsypuje i spadam razem z gruzem na ziemię kazały mi się od niej trzymać z daleka. Najgorzej jednak było na latarniach morskich. Dziś z balkonami nie mam problemu. Z latarniami pewnie też, chociaż dawno na żadnej nie byłem. A jednak konstrukcje, z których można spaść, wciąż budzą we mnie respekt. A spadanie z mostków na Wiessnerze wyobrażam sobie jako bardzo bolesne…

Drugi problem z Wiessnerem jest taki, że bezpośrednio prowadzi on tylko na jedną trasę – Tajemný. Żeby dojechać na Superflow czy inne trasy czerwone i czarne, trzeba się jeszcze sporo nakręcić nudnym szutrem.

Superflow

Brama na Superflow. Opuszczasz sztycę i zjeżdżasz rampą w dół, nastawiając się na… super flow? A potem podnosisz sztycę i zaczynasz pedałować. Serio, pierwsza sekcja Superflow jest mocno rozczarowująca. Najpierw trzeba się nakręcić. Potem w końcu zaczyna się zjazd i od razu robi się zajebiście. Ale tylko na chwilę. Pierwsza sekcja kończy się bowiem na leśnej drodze. Dojazd do sekcji numer dwa jest długi. Tak długi, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy na pewno dobrze jedziemy. Wiedząc, że nie ma innej opcji – źle się pojechać po prostu nie da.

W końcu jednak pojawia się długo wyczekiwana kontynuacja Superflow i… witaj bananie! Ta i kilka kolejnych sekcji powoduje nieustanne suszenie zębów. Fantastyczne bandy, hopki – wszystko jest tu na najwyższym światowym poziomie. Również tutaj kamienie wkomponowane są w trasę. Wszystko jednak ułożono tak, że przejazd nie stanowi najmniejszego problemu. W kilku miejscach można też pokusić się o urozmaicenie przejazdu, wybierając alternatywne warianty – niekiedy bardzo ciekawe.

Liczące 11 kilometrów Superflow nie jest niekończącym się zjazdowym rollercoasterem. Nie brakuje tu fragmentów płaskich, czy nawet podjazdowych. Pomiędzy kolejnymi sekcjami trzeba się też transferować, korzystając z dróg szutrowych czy asfaltowych. W dodatku niektóre sekcje są wyraźnie słabsze od innych. Mimo to ta trasa wie, jak wywołać uśmiech i pokonana kilka razy z rzędu nie nudzi.

Kamieni kupa

Zapoznanie z trasami czarnymi i czerwonymi zaczęliśmy od Wales – przebiega ona równolegle do szutrówki prowadzącej na początek Superflow i aż kusi, żeby na nią wskoczyć. Problem w tym, że Wales jest trasą dla hardkorów. O ile na innych trasach kamienie i skały wkomponowano w takich sposób, że (przynajmniej w większości) da się znaleźć jakąś w miarę sensowną linię, to Wales wygląda jakby jakiś olbrzymi leśny troll wysypał worek gruzu i powiedział: „to jest trasa rowerowa”. W kilku miejscach naprawdę chciałbym zobaczyć, jak ktoś tę trasę przejeżdża.

Zniechęceni do czarnych tras odpuszczamy sobie Prokletý i wjeżdżamy na czerwony Biskupský – prosty, z dużą ilością dokręcania, bez większych niespodzianek. Velryba pokazuje, że jednak da się zrobić czarną trasę, która nie tylko będzie przejezdna, ale też przyjemna. Do tego ma niesamowity klimat – ogromne głazy, które mija się po drodze (albo z nich zjeżdża) robią wrażenie.  

Tajemný to ciągnący się niemal w nieskończoność wąski, kamienny chodnik. Płynny przejazd wymaga sporo techniki, umiejętności doboru linii i samozaparcia. Mramorový wydaje się jego przedłużeniem – może ciut mniej wymagającym. Niestety ze względu na prace wycinkowe nie udało nam się go objechać w całości. Kończące zabawę Sjezdy to nieco bardziej najeżona naturalnymi przeszkodami wersja Superflow – trasa, która może nie daje wytchnienia od telepania na wcześniej pokonanych odcinkach, ale pozwala przynajmniej na chwilę złapać fajne flow i cieszyć się płynną, szybką jazdą.

Nie pytaj, czy warto

Rychlebskie ścieżki to idealny przykład miejscówki, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Wycieczka z dziećmi? Zapraszamy na niebieskie trasy. Albo na Superflow – spotkaliśmy tam ojca z dwoma synami znacznie poniżej dziesiątego roku życia. Golisz nogi, a od luźnych ciuchów bliższa jest Ci lycra? Na Velrybie objechał nas nastolatek na sztywniaku do XC. Oczywiście, że nie miał opuszczonej sztycy…

Jednocześnie poziom trudności jest tu inny, niż u nas. Próżno tu szukać niemal pionowych ścianek czy dywanów korzeni. Tutaj trudnością są kamienie. Nie wystarczy, że zamkniesz oczy i puścisz hamulce. Tu trzeba umieć odpowiednio wybrać linię, balansować rowerem, a miejscami mieć wręcz zdolności rodem z trialu. Te kamienie powodują jeszcze jedną rzecz. Rychleby niszczą rowery. Niemal na każdym nieco bardziej wystającym kamieniu widać ślady ofiar. Jeżeli darzysz swoje pedały czy korbę jakimś wyjątkowym uczuciem, przed przyjazdem w to miejsce lepiej załóż zamienniki, których nie będzie Ci szkoda…

Zobacz też:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.