A jeśli dodamy do tego jeszcze „beer”, to wychodzi na to, że pierwszy Patchcamp w historii nie mógł się nie udać.
Założenie było proste – biwak w środku lasu w rowerowym towarzystwie. Do lasu docieramy różnymi trasami – szosowo, ostrokołowo albo przez góry. Na miejscu czeka grill, piwo, a dla chętnych również opcja noclegu w hamaku.

Chwilę przed wydarzeniem zmieniło się miejsce eventu, a potem… organizatorki zaproponowały mi przygotowanie trasy MTB i poprowadzenie grupy. Ci, którzy mnie trochę znają, wiedzą, że z reguły nie zastanawiam się długo i decyzje podejmuję pod wpływem chwili. Dlatego zgodziłem się bez wahania.

W wytyczaniu trasy bardzo przydatne były sugestie Sylwii i Michura – dzięki wielkie. Zwłaszcza dla Sylwii, która towarzyszyła nam podczas wyjazdu, wcielając się w rolę przewodnika. Dzięki temu udało nam się zaliczyć bardzo przyjemną wycieczkę. Ok, może podjazd z Bielska-Białej przez Dębowiec, Szyndzielnię i dalej na Klimczok znają wszyscy, ale zjazd w kierunku Bystrej okazał się nowością i bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Z grubsza trzymaliśmy się czerwonego szlaku, omijając tylko niektóre jego fragmenty. Na kilku kilometrach zjazd oferuje niemal wszystko – jest trochę szutrów, typowej beskidzkiej rąbanki i przyjemny, średnio wymagający singiel. Zdecydowanie do powtórzenia!

Na miejscu czekał już grill, dwa rodzaje piwa z browaru Zapanbrat, kawa od Coffe Tea Trip i kilka testowych rowerów od Specialized. Dla zainteresowanych znalazło się też miejsce na rowerową jogę. No i oczywiście mnóstwo zajawionych osób. Niestety, nie skorzystaliśmy z opcji noclegowej, nad czym trochę ubolewam – powoli łapię zajawkę na hamaki i chętnie spędziłbym noc w tym wynalazku.

Podsumowanie? To był po prostu udany dzień na rowerze i świetnym towarzystwie!