Tak się robi testy! Specialized Test the Best cz. 1

W zeszły weekend w Istebnej koło Wisły odbywały się testy rowerów Specialized. To doskonała okazja, by przetestować rowery przed zakupem, a w przypadku marek takich jak Specialized możliwość sprawdzenia sprzętu, na który przeciętnego Kowalskiego nie stać. Planowaliśmy wziąć w nich udział tylko w sobotę, jednak byliśmy pod takim wrażeniem, że w niedzielę rano decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy znowu!

Na najwyższym poziomie

Na początek będą pieśni pochwalne. Pod względem organizacji dni testowe stały bowiem na najwyższym poziomie. Na testy wejść może każdy, nawet z ulicy, nie było bowiem zapisów ani rejestracji a cała impreza była zupełnie darmowa. Formalności trwają pięć minut – podpisujemy umowę, nasze dane trafiają do komputera, dostajemy imienne karty i… można jeździć! Pod czerwonym namiotem czeka 80 rowerów – 55 górskich i 25 szosowych. Tak na oko jakieś dwa miliony złotych. Można testować je w dowolnych ilościach, a co ważniejsze według własnego uznania. Nie ma żadnych przewodników, ustalonych tras, nikt nie patrzy nikomu na ręce. Bierzesz rower i jedziesz przed siebie. Jedyne ograniczenie to czas – każdy rower ma się do dyspozycji na dwie godziny. Spora grupa mechaników z Polski i Czech uwija się przy rowerach – po każdej jeździe myją je, serwisują i dopasowują do kolejnego użytkownika.

014

Skoro nie widać różnicy to po co przepłacać?

Zaczynamy od rowerów full suspension. Mnie trafia się Stumpjumper FSR Expert Carbon EVO na kołach 27.5 cala. Po kilkuset metrach asfaltowej dojazdówki wjeżdżamy do lasu, a ja zakochuję się. Najpierw w terenach, po których jeździmy, a stopniowo także w rowerze. Na krótkim odcinku znajdujemy dosłownie wszystko – rozjeżdżone błotniste podjazdy i zjazdy, wąskie ścieżki usiane korzeniami i kamieniami, mocno techniczne leśne przecinki. Stumpjumper przejeżdża wszystko. Nic na nim nie robi wrażenia, za to on na mnie robi ogromne. Nieźle wypada też napęd 1×11. Szybko zapominam o istnieniu czegoś takiego jak przednia przerzutka, obsługa całości kciukiem jednej ręki jest bardzo wygodna. Tak, Stumpjumper to zdecydowanie rower dla mnie. Już dawno wiedziałem, że mój następny rower będzie fullem, a po tej jeździe tylko się utwierdziłem w tym przekonaniu.

019

Następnego dnia wsiadam na Epica. I to nie byle jakiego, bo S-Works Epic World Cup 29, wyposażonego w napęd SRAM XX1 i system Brain. O tym, że Brain działa doskonale przekonuję się już po pierwszych metrach na asfalcie – rower nie ugina się ani na centymetr (chociaż z linijką nie mierzyłem 😉 ). Jednak po wjechaniu w teren odczuwam niedosyt. Nie zrozumcie mnie źle – to diablo skuteczna maszyna, po suchym idzie jak przecinak, zarówno w górę jak i w dół. Na śliskiej nawierzchni, w miejscach, które Stumpjumper pokonywał bez zająknięcia, radzi sobie jednak gorzej. Korzenie i kamienie wybiera rewelacyjnie, ale pokonując je trzeba mocniej pracować nad utrzymaniem kierunku jazdy. W ogóle ten rower wydaje mi się jakiś niezgrabny. Pewnie w dużym stopniu wynika to z faktu, że nie mam na tyle umiejętności, by w pełni wykorzystać jego potencjał. Problem w tym, że takie umiejętności mają chyba tylko zawodnicy Pucharu Świata. Dla każdego amatora, nawet najbardziej zaawansowanego, ten rower to przerost formy nad treścią. Moim zdaniem nie ma on większego sensu – karbonowego Epica z systemem Brain można kupić za niecałe 15 tysięcy złotych i przeciętny jeździec powinien wykorzystać go lepiej niż wycenianego na 35 tysięcy S-Worksa World Cup.

spece (5)

Basia: 

Dotychczas z dystansem podchodziłam do rowerów full suspension, uważając je za zabawki dla dużych chłopców, ale po przejażdżce na Camber Expert Carbon Evo 29, doszłam do wniosku, że chyba sama jestem takim właśnie dużym chłopcem. Nie będę wdawać się w techniczne szczegóły, skupię się przede wszystkim na wrażeniach z jazdy. Na początku najbardziej obawiałam się podjazdów, w końcu rower ma całkiem spore gabaryty, a i pracujące cały czas zawieszenie nie wydawało się godne zaufania. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy każdą niemal górkę udało mi się podjechać bez problemów. Problemu nie stanowiły również usiane błotnistymi kałużami leśne ścieżki (rozjeżdżanie największych kałuż stało się zresztą moją ulubioną zabawą 🙂 ). Przy zjazdach starałam się jednak omijać błoto i jeździć lasem, co też sprawiało mi niemałą frajdę, zwłaszcza że full doskonale wybiera wszystkie nierówności, dzięki czemu sama jazda staje się znacznie przyjemniejsza. Zawsze uważałam się za zapalonego szosowca, jednak dzięki weekendowym testom wiem, że nawet najlepszy szosowy rower nie sprawi mi tyle radości ile leśna przejażdżka na fullu. Najlepiej z dużą ilością błota 😉

018

Zobacz też:

Tak się robi testy! Specialized Test the Best cz.2

3 thoughts on “Tak się robi testy! Specialized Test the Best cz. 1”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.