Rowery szosowe kręcą mnie mniej więcej tak, jak transmisje posiedzeń komisji reprywatyzacyjnej. Lubię za to wszelkiego rodzaju odmienności, które mają spowodować, że rowery te stają się ciekawe ciekawsze. Dlatego, kiedy w sieci pojawiły się pierwsze zdjęcia Whyte’a Glencoe, wiedziałem, że muszę go dostać w swoje ręce.
Typowy Whyte
Są pewne cechy, dzięki którym od razu wiadomo, że mamy do czynienia z brytyjskim producentem. Jedną z nich jest to, że pierwsza myśl po wejściu na rower brzmi „ale on jest długi”. Nie inaczej jest w przypadku modelu Glencoe, który dzieli ramę z gravelami Whyte’a. Na początku wymaga to długich przymiarek i ustawień – ja na przykład musiałem dość długo kombinować, by bez trudu sięgać do klamek hamulcowych, zachowując jednocześnie wygodę chwytu.
Trzeba przyznać, że Glencoe prezentuje się bardzo ładnie, nie tylko dzięki dobrze dobranej kolorystyce i detalom, ale też ze względu na ciekawe kształty ramy. Nie brakuje też przemyślanych detali, takich jak liczne mocowania na błotniki i bagażniki czy – również typowy dla Whyte’a – zintegrowany zacisk sztycy. Prowadzenie przewodów w ramie zadowoli zarówno miłośników czystych form, jak i zwolenników bikepackingu.
Do miasta…
Już w pierwszym kontakcie widać, że Glencoe nie jest nastawiony na agresywną jazdę po nieutwardzonych nawierzchniach, jak ma to miejsce w przypadku graveli. Widziałbym w nim raczej uniwersalny rower wycieczkowy i nowoczesne wcielenie „mieszczucha”. W ruchu miejskim jest wystarczająco szybki i zwinny, a jednocześnie wygodny. Dzięki szerokim oponom nie trzeba się przejmować krawężnikami i wystającymi studzienkami kanalizacyjnymi. Wjazd na kostkę brukową nie wywołuje obaw o zmianę stanu uzębienia. Jednocześnie dzięki temu, jak ten rower wygląda, nie miałbym problemu, by w eleganckim ubraniu pojechać na nim na spotkanie biznesowe. Jedynie szeroka kierownica nie pasuje do tego miejskiego charakteru – znacznie utrudnia płynny przejazd między samochodami (o autobusach nie wspominając) stojącymi w korku.
… i w trasę
Jeżeli w jeździe na szosie najważniejsze jest dla Ciebie bicie rekordów prędkości i walka o miejsca na pudle, to pewnie zdajesz sobie sprawę, że Glencoe nie jest odpowiednim rowerem i nawet nie czytasz tego testu. Jeżeli jednak szukasz uniwersalnego roweru na leniwe niedzielne wycieczki po asfalcie (w końcu czasami trzeba wyjść z lasu i pozwolić rowerowi MTB trochę odpocząć) to nie zawiedziesz się. Jasne, będziesz wolniejszy od innych szosowców, ale na asfaltach drugiej i trzeciej kategorii nie będziesz szczękać zębami na każdym pęknięciu czy koleinie, a koniec Twoich pleców nie będzie błagał o chwilę wytchnienia. W dodatku Glencoe nie ogranicza tak bardzo jak zwykła szosa i planując trasę nie trzeba kombinować, by prowadziła ona w stu procentach po asfalcie. Może do lasu bym na nim nie wjechał z taką pewnością siebie jak na gravelu, ale szutry i polne drogi nie stanowią najmniejszego problemu. Jednocześnie, subiektywnie patrząc, na asfalcie Glencoe radzi sobie lepiej niż testowany przeze mnie wiosną gravel Gisburn.
Whyte od kilku lat wyznaje zasadę pozbywania się przedniej przerzutki. W przypadku Glencoe można zastanawiać się, czy to dobre rozwiązanie. Szybko przekonałem się, że ten rower nie kocha gór. Podjazdy wymagają częstego mieszania w biegach. Czasami zdarzało się, że po redukcji przełożenia przechodziłem z siłowego, męczącego pedałowania na nieefektywne „młynkowanie” – brakowało mi jakiegoś przełożenia pośredniego. Na szczęście przerzutka SRAM Apex zmienia przełożenia poprawnie – szybko, ale bywa głośna i daje czasami odczuć wyraźne, mechaniczne „kopnięcie”. Na krętych górskich zjazdach od razu doceniłem natomiast stabilność roweru, wynikającą częściowo ze wspomnianej już długości, a częściowo z profilu opon. Przesuwa to znacznie granicę bezpieczeństwa. I bardzo dobrze, bo hamulce TRP (te same, przez które tak się wygłupiłem) nie zapewniają optymalnego działania. Siła hamowania nie budzi zastrzeżeń. Gorzej jednak z modulacją – jeżeli kiedykolwiek mieliście do czynienia z mechanicznymi tarczówkami, to na pewno wiecie, o czym mówię. Zanim hamulce zareagują, trzeba pokonać spory luz na klamkach, a regulacja bywa upierdliwa. Na szczęście, kiedy hamulce już „złapią” i do głosu dochodzi system hydrauliczny, problem znika a rower wytraca prędkość bez zająknięcia.
Czy ten rower jest dla Ciebie?
Tak, jeżeli szukasz jednego uniwersalnego sprzętu do miasta i na weekendowe wypady poza nie. Jesteś kurierem (albo hipsterem), ale z jakichś względów nie chcesz lub nie możesz jeździć na ostrym kole. Uwielbiasz pokonywanie długich dystansów po różnych nawierzchniach i właśnie planujesz kolejny wypad z sakwami. Albo potrzebujesz czasami odskoczni od roweru MTB, ale na widok zwykłej szosy odruchowo zaczynasz ziewać a gravel wydaje Ci się przesadą. Whyte Glencoe nie jest na pewno idealny, ale zaskoczy Cię swoją wszechstronnością i szerokim wachlarzem możliwości, jakie daje.
Zobacz też:
Witam
Trzy pytania mam po tym ciekawym artykule. Dlaczego tego White nie można nazwać gravelem?
Czy ten Mix hamulcu – hydrauliczny oraz mechaniczny ma sens?
Czy brakuje w tym modelu ksenonowego widelca?
Będę zobowiązany za odpowiedź.
Granica między gatunkami jest teraz tak płynna, że w sumie trudno jednoznacznie stwierdzić, czy coś jest np. gravelem czy nie. Dla mnie osobiście dobry gravel to taki, na którym można cały dzień jeździć po lesie, szutrach czy nawet mniej wymagających górskich szlakach a potem wjechać na asfalt i bez bólu wrócić kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów do domu. Tu jest trochę na odwrót – możesz jeździć po asfalcie i od czasu do czasu wskoczyć na jakieś szutry, ale do „upalania” po lasach wydaje się zbyt delikatny. Plusem hamulców na pewno jest łatwość serwisowania czy regulacji, ale praca pozostawia trochę do życzenia. To taki półśrodek – lepsze od mechanicznych, ale do hydraulicznych im daleko. Na nierównych nawierzchniach opony robią robotę i skutecznie niwelują brak karbonowego widelca. Gdyby chcieć ten rower potraktować właśnie w kategoriach graveli, jego brak byłby pewnie bardziej odczuwalny.
Dziękuje za tak szybką odpowiedź. Dopiero zapoznaje się z tematyką gravelową jeśli tak mogę powiedzieć i panuje spory chaos. Jeśli wspomniany White nie jest pełnokrwistym Gravelem… to czy mogę poprosić o taki, który jest nim bardziej? Czy ma może za zbyt sportową geometrię?
Większość tego typu rowerów posiada mechaniczne hamulce. Wg mnie nie jest to zły pomysł, bo są łatwo naprawianie w terenie. Sam mam w Fatbike (CroMo) mechaniczne i biorąc masę roweru z sakwami i framebag’iem… nie ma tragedii. Czy jest sens stosować hydrauliczne w Gravelu? Nie wiem,chyba wolałbym lepszy osprzęt lub lepszą ramę
Będę zobowiązany za przykłady.
Pozdrawiam serdecznue
Whyte ma dwa agresywne gravele – Gisburn i Friston. Oba znajdziesz na blogu. Niedawno jeździliśmy też na Marinie Gestalt – bardzo fajny, mniej hardkorowy rower. Ogólnie Marin ma bardzo szeroki przekrój graveli do różnych zastosowań, warto się przyjrzeć ich ofercie.