„North of Nightfall” – ekologiczna propaganda?

O filmie „North of Nigthfall” słyszałem różne opinie. Niektórzy zarzucają mu, że za duży nacisk kładzie na ekologię, zamiast na rowery. Czy na pewno?

Film dostępny jest na Red Bull TV z polskimi napisami, więc możecie sobie odpowiedzieć sami na to pytanie. Albo przeczytać moją opinię.

Wyprawa na koniec świata

Darren Berrecloth i Cam Zink szukali idealnego miejsca do jazdy na rowerze. Uznali, że będzie nim Wyspa Axela Heiberga – bezludna kanadyjska wyspa na Oceanie Arktycznym. Do wyprawy zaprosili młodszych kolegów – Carsona Storcha i Toma Van Steenbergena. W surowym klimacie, z dala od cywilizacji (w tym szpitali), szukali najlepszych linii do jazdy, przy okazji dowiadując się co nieco o zmianach klimatycznych. Tak w skrócie prezentuje się „North of Nigthfall”. A jak z tą proporcją ekologii i jazdy?

Fot.: materiały dystrybutora.

Czy to jest film o ekologii?

Równie dobrze można powiedzieć, że jest o wilkach – pojawiają się w kilku ujęciach. Serio, całej tej ekologicznej gadki w prawie godzinnym filmie jest może 10 minut. W dodatku nie jest ona doklejona na siłę. Wyspa Axela Heiberga to w 1/3 lodowce. Znajduje się tam arktyczna stacja badawcza, założona w 1960 roku. Nic więc dziwnego, że kręcąc w tym miejscu, twórcy poświęcili część filmu na coś, co tak mocno się z nim wiąże. Bez rysu historycznego i nawiązań do cofania się lodowca, „North of Nightfall” byłby po prostu kolejnym filmem o kolesiach jeżdżących na rowerach w fajnym miejscu.

Fot.: materiały dystrybutora

Czyli to jest film o rowerach?

Tak. Ale nie taki, jakiego niektórzy mogliby oczekiwać. Pod względem technicznym jest na najwyższym poziomie – zdjęcia, montaż i muzyka chyba nie mogłyby być lepsze. Zwłaszcza zdjęcia. Do tego dochodzą umiejętności czterech uczestników wyprawy. Efekt wow robi jednak przede wszystkim otoczenie, w którym jeżdżą. Począwszy od widoków, poprzez nachylenia, po nieprzyjazną nawierzchnię. Jeżeli o „fajności” rowerowego filmu świadczy dla Ciebie nasycenie wykręconymi flipami i wielkość przeskoczonych gapów, możesz poczuć się zawiedziony. Mimo to trzeba pochylić czoło przed tym, co na Wyspie Axela Heiberga wyczyniali Berecloth, Zink, Storch i Van Steenbergen.

Fot.: materiały dystrybutora

W takim razie o czym (moim zdaniem) jest „North of Nightfall”?

O poznawaniu siebie i przekraczaniu granic.

O tym, że pokolenia powinny uczyć się od siebie nawzajem.

I o eksploracji.

Odkrywanie nieznanego jest dla mnie jednym z kluczowych aspektów kolarstwa górskiego. Oczywiście w moim wykonaniu ogranicza się do poznawania nowych szczytów i szlaków. Uczestnicy wyprawy na Wyspę Axela Heiberga wynoszą eksplorację na zupełnie nowy poziom. Jeżdżą w miejscu, w którym nikt przed nimi nie używał roweru. I prawdopodobnie nikt po nich nie będzie go używał.

Przy okazji pokazują, że nie da się takiej wyprawy przygotować bez fuckupów. Berrecloth i Zink odwiedzili Wyspę rok przed faktyczną wyprawą, sprawdzając warunki i szukając potencjalnych linii do jazdy. Jednak rzeczywistość i tak ich zaskoczyła – nawierzchnia okazała się nieprzyjazna, a pogoda kapryśna. Do tego problemy z aklimatyzacją i o kłopoty nietrudno.

Ale właśnie to jest w eksploracji piękne. Nie da się przygotować na wszystko. Podczas wyprawy niejednokrotnie przeklinasz na czym świat stoi i marzysz tylko o tym, by jak najszybciej wrócić do domu. A potem pojawia się fantastyczny zjazd, banan wraca na twarz i wiesz, że możesz tak w kółko. Właśnie tak tworzy się wspomnienia. Dla Berreclotha, Zinka, Storcha i Van Steenbergena to była bez wątpienia wyprawa życia. Cieszę się, że mogłem im towarzyszyć w tej przygodzie. Nawet jeśli mój udział polegał tylko na obejrzeniu „North of Nightfall”.

Zobacz też:

Filmy rowerowe na czas izolacji

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.