Okolice Brennej polecam każdemu, kto szuka mało wymagających tras wycieczkowych. Mało wymagających, czyli bez wypychów, ale też trudnych technicznie zjazdów. Za to z widokami.
Startujemy z ulicy Leśnica w Brennej – samochód zostawić można na sporym parkingu przy kompleksie narciarskim – i od razu wbijamy na zielony szlak w kierunku Trzech Kopców Wiślańskich. Początek wyłożony płytami wzbudza u niektórych lęk – kojarzy się z poczochranym betonem znad Gardy. A poczochrany beton to zło. W odróżnieniu od podjazdu na Trzy Kopce Wiślańskie, który jest naprawdę łatwy i przyjemny. A do tego całkiem widokowy.
Na pierwszy pit stop docieramy więc bez problemów. W Telsforówce widać zmiany – nie ma smoka na ścianie, Garbus też już się pożegnał z turystami. Niestety obowiązuje sprzedaż „na wynos”, brakuje więc typowej dla tego miejsca atmosfery. Mimo to na Trzech Kopcach robimy dość długi postój. Dalsza droga wiedzie żółtym szlakiem w kierunku Salmopolu. Według profilu wysokościowego na samym końcu czeka nas spory podjazd/wypych. Z mapy wynika jednak, że da się go objechać trawersem, omijając tym samym Biały Krzyż.

Jazda dalej jest przyjemna, chociaż robi się wymagająca. Szlak prowadzi szeroką, miejscami kamienistą drogą. Początkowo jest w miarę płasko, potem pojawia się nawet kilka zjazdów. A jak głosi stara prawda „co się zjechało trzeba będzie później podjechać”. Zaliczamy więc dwa czy trzy dość wymagające odcinki do góry. W końcu dojeżdżamy do tego, co na profilu wysokościowym wyglądało groźnie. W rzeczywistości też nie wygląda sympatycznie. Tymczasem nasz wypatrzony na mapie objazd okazuje się nieco zarośniętą, zdecydowanie przyjaźniejszą drogą. Przynajmniej na początku.
Bo potem robi się wąsko, mega klimatycznie, zupełnie pusto i… jeszcze przyjemniej. Przeszkadzać może jedynie upał, ale ten fragment zdecydowanie zaliczam do najfajniejszych na całej trasie.

I tak sobie trawersujemy singlem przez las, aż docieramy do czerwonego szlaku. Wyjeżdżamy mniej więcej przy szczycie Grabowa. Czerwony szlak to powrót do szerokiej drogi, luźnych kamieni i masy turystów. W związku z tym, że ominęliśmy pit stop na Białym Krzyżu, decydujemy się podjechać na Kotarz, mimo iż zjazd do Brennej zaczyna się wcześniej, a przed samym Kotarzem wyrasta kolejny – na szczęście ostatni już tego dnia – podjazd.
Przed nami już tylko zjazd do Brennej. Zaczyna się klimatycznie, nawet trochę technicznie, chociaż odcinki zjazdowe poprzeplatane są fragmentami, na których trzeba trochę pokręcić. Klimatyczna część zjazdu kończy się na Hali Jaworowej. Dalej już tylko szerokie szutry, trochę kamieni i na końcu asfalt. Ale póki co się tym nie przejmujemy.
Bo Hala Jaworowa to miejsce, w którym warto przystanąć na dłużej. Rozpościera się z niej fantastyczna panorama, słoneczko przygrzewa, trawa zachęca, by się w niej położyć i złapać kilka kleszczy. Napawamy się dłuższą chwilę, a potem wracamy na szlak i spokojnie zjeżdżamy do Brennej Hołcyny. Później jeszcze tylko powrót szutrową ścieżką wzdłuż rzeki a potem – na deser – kilka kilometrów asfaltem i jesteśmy z powrotem na parkingu. Czas wracać do domu i planować kolejną trasę.
Zobacz też: