Czy naprawdę potrzebujesz enduro? Plus test Whyte T-130 S

Whyte T-130 zmusił mnie do przemyśleń – czy 13 centymetrów wystarczy, by sprawić przyjemność?

Wśród producentów – a także użytkowników – poważnych rowerów MTB widać trend, który można określić  jako „więcej skoku”. Jeszcze niedawno wystarczyło 160 mm, by rower był „true enduro”. W 2019 roku najbardziej trendy będzie 170 mm na dużych kołach, co wyraźnie widać w prezentowanych właśnie modelach z nowych kolekcji większości producentów. Cóż, ja sam uległem tej modzie i od dwóch sezonów mam pod tyłkiem 170 mm.

Ale pora spojrzeć prawdzie w oczy. Czy naprawdę potrzebujesz 160 (i więcej) milimetrów skoku? Jeżeli Twoje nazwisko regularnie pojawia się w TOP 5 zawodów enduro to pewnie tak. Albo jeżeli Twoja jazda składa się głównie z katowania bikeparkowych pucharówek i airline’ów, wysokość zdobywasz za pomocą wyciągu a pedały służą Ci głównie po to, by mieć na czym oprzeć nogi. Jednak nam, amatorom – nawet najbardziej ambitnym – do życia w zupełności wystarczy dobry rower trailowy. Taki, na którym:

  • na podjazdach objedziesz wszystkich kolegów na ciężkich endurówkach. Serio, podjazdy też mogą być fajne. A wypychanie roweru szutrem na Kozią Górę to jednak trochę obciach…
  • na flowtrailach będziesz się bawić jak dziecko;
  • podczas całodniowych wycieczek po górskich szlakach nie najdą Cię myśli samobójcze;
  • na wymagających trasach koledzy na rowerach z większym skokiem nie odjadą Ci tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. A jeśli odjadą, to może pora popracować nad umiejętnościami, a nie nadrabiać ich brak większym skokiem zawieszenia?
  • wystartujesz i w zawodach enduro i w maratonie. Wyobrażasz sobie miny maratończyków na widok człowieka zjeżdżającego „to super trudne miejsce na trasie, gdzie nie da się jechać i trzeba zejść z roweru”?

Bez wątpienia takim rowerem jest Whyte T-130 S, którego miałem okazję ostatnio bliżej poznać. Rower, przy którym często pojawia się określenie „najlepszy rower trailowy”. Miałem okazję zabrać go zarówno na całodniową górską wyrypę, gładkie trasy typu flow, jak i bardziej wymagające czerwone i czarne trasy Enduro Trails i Rychlebskich ścieżek. Tylko na maraton jakoś nie było czasu…

O tym, że jako kompan do całodniowego wypadu w góry T-130 sprawdził się wyśmienicie chyba nie muszę nikogo przekonywać. To niejako środowisko naturalne tego roweru. Nie przeszkadza nawet brak napędu Eagle w testowanym modelu (T-130 S rocznik 2017). Zębatka 30T z przodu w połączeniu z zakresem kasety 10-42 wystarczą do sprawnego podjeżdżania i pozwalają na spokojne kręcenie przez wiele godzin. Z kolei na flowtrailach T-130 jest jak narwany szczeniak. Nawet trzymany krótko świetnie się bawi i nic nie jest w stanie mu tej zabawy zepsuć. Łatwość, z jaką składa się w kolejne bandy albo odrywa od ziemi na muldach i stolikach jest niesamowita. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego rozmiary… W odpowiednich rękach, spuszczony ze smyczy, na pewno pozwoli na bezpieczną jazdę nawet na granicy zdrowego rozsądku. Trzeba tylko pamiętać, że sam rower przesuwa tę granicę bardzo daleko. 

Na pierwszy wypad wziąłem T-130 na Cygana – czerwoną trasę na Enduro Trails. I na dzień dobry poprawiłem prawie wszystkie czasy uzyskane na swoim prywatnym rowerze. Chociaż dalej jestem raczej w ogonie stawki, ale to już chyba kwestia skilla. Na bardziej wymagających trasach przydałyby się lepsze hamulce. Seryjne Levele należą do słabszych punktów specyfikacji i aż się proszą o upgrade. Tak naprawdę na brak skoku najbardziej mógłbym narzekać na rychlebskich kamieniach. Kilka razy naszła mnie myśl, że jeszcze centymetr by nie zawadził. Często zawadzały za to korba i pedały. O wspomniane wyżej kamienie. Geometria Whyte’a jest genialna, ale nie pozbawiona wad. A konkretnie jednej, za to często odczuwalnej. Chodzi oczywiście o nisko położony suport. Uderzanie korbą i pedałami o wystające przeszkody jest tu na porządku dziennym. W połączeniu ze specyfiką rychlebskich tras nie pozostawało to bez wpływu na płynność jazdy. Dopiero pod koniec udało mi się opracować system pozwalający na sprawne pokonywanie przeszkód bez zbyt częstego dzwonienia o kamienie.

Whyte T-130 mocno namieszał w mojej głowie. Jeżeli szukasz jednego roweru do wszystkiego, to będzie naprawdę dobry wybór. Uniwersalność w jego przypadku nie jest tylko pustym sloganem. To doskonały kompan na całodniowe wycieczki i maszynka do wywoływania banana na twarzy na trasach typu flow. Jednocześnie sprawdza się na wymagających trasach naturalnych, a – po kilku upgrade’ach (albo w wyższej wersji) – nada się również do ambitnego ścigania. I jeszcze niedawno byłem przekonany, że w przyszłym sezonie wskoczę na twentyninera. Po tym teście już nie jestem tego taki pewien. Tym bardziej, że…

Whyte T-130 A.D. 2019 będzie jeszcze lepszy. Również on nie oparł modzie na „więcej skoku”. Wprawdzie rama dalej ma 130 mm, ale z przodu dodano jeden centymetr. Do tego nowy T-130 toczyć się będzie na oponach 2.6″, przez miłośników trailówek uznawanych za optymalne. Szczególnie ciekawie prezentuje się wersja T-130C R, łącząca karbonową ramę, niezłe wyposażenie i przystępną cenę. Po szczegóły zapraszam na stronę producenta.

Inne Whyte’y na blogu:

2 thoughts on “Czy naprawdę potrzebujesz enduro? Plus test Whyte T-130 S”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.