Zawód spotkał mnie ogromny (Żabnica Skałka-Słowianka-Romanka-Hala Pawlusia-Rysianka-Żabnica Skałka)

Na mojej liście „do zrobienia” wiele jest rzeczy wpisanych dawno temu i zapomnianych. Ostatnio na przykład przypomniałem sobie, że (chyba) nie byłem na Romance i wybieram się na nią od jakichś trzech albo czterech lat. W końcu nadeszła pora, by wykreślić ją z listy.

Wybrana przez mnie trasa startuje z Żabnicy Skałki i prowadzi przez Słowiankę, Romankę i dalej w kierunku Rysianki przez Halę Pawlusią. Pierwszym wyzwaniem okazuje się… znalezienie miejsca parkingowego. Na parkingu pełno, a na kierowców, którzy zostawili swoje samochody na poboczach czekają niespodzianki w postaci wezwań do zapłaty. Panowie policjanci mają pełne ręce roboty. Ostatecznie decydujemy się zapłacić 15 złotych i parkujemy na czyimś podwórku. Przynajmniej do wejścia na szlak mamy jakieś 5 metrów. Chwilę później, już na szlaku trafiamy na jeszcze jeden, bezpłatny parking leśny, na którym jest trochę wolnego miejsca. Cóż, następnym razem będę pamiętał…

Czarny szlak w kierunku Słowianki zaczyna się niewinnie. Asfaltowy odcinek stosunkowo szybko zamienia się w wygodną, najpierw szutrową, a potem nieco bardzie kamienistą drogę. Pierwsze poważniejsze podejście zaczyna się po około 2 kilometrach. Momentami jest dość wymagające, zmienia się też nieco charakter szlaku. Ale idziemy cały czas przez las, więc przynajmniej prażące słońce nie męczy.

Na Słowiance meldujemy się po czterdziestu minutach, mając za sobą nieco ponad trzy kilometry. W tutejszej – całkiem przyjemnej – stacji turystycznej robimy krótką przerwę na uzupełnienie elektrolitów, po czym ruszamy dalej. Przed nami największe wyzwanie dnia, czyli Romanka. Według znaków godzina i czterdzieści pięć minut wspinaczki. Chociaż początkowo nic nie wskazuje, żeby miało być ciężko. Niebieski szlak najpierw biegnie lekko w dół, potem przez całkiem widokowe hale… a zaraz za nimi zaczyna się podejście. I już na dzień dobry daje do zrozumienia, że nie zamierza się z nami pieścić.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – to nie jest najdłuższe ani najbardziej strome podejście świata, Beskidów czy nawet tych okolic. Ale potrafi zmęczyć, a do tego w pewnym momencie zaczyna też nużyć. Nie jest też specjalnie widokowe – w większości prowadzi przez las.

Ale uroku mu przynajmniej nie brakuje. Czego nie można powiedzieć o samej Romance…

Główny cel wycieczki okazuje się bowiem ogromnym zawodem. Ot, kawałek zarośniętej polany w środku lasu, na której krzyżują się szlaki. Gdyby nie tabliczka i fakt, że potem jest już tylko w dół, nawet bym nie pomyślał, że to tutaj.

Nie będzie więc garści informacji żywcem wyciągniętych z Wikipedii.

Foch.

Romanka nie zasłużyła, by poświęcać jej uwagę.

Nie zasłużyła też na to, by spędzać na niej czas – ruszamy w kierunku Przełęczy Pawlusiej i hali, która dzieli z nią nazwę. Zejście z Romanki nie jest specjalnie wymagające. W końcu pojawiają się też widoki. Towarzyszą nam przez większość dalszej drogi na Rysiankę. Szczególnie wyróżnia się pod tym względem Hala Pawlusia, na której spędzam dłuższą chwilę. Jeżeli szukacie miejsca, gdzie można usiąść na kocu i po prostu kontemplować, na pewno będziecie zadowoleni. Sama Rysianka też pod tym względem nie zawodzi.

Na Rysiance jak zwykle – ładnie i tłoczno. Postój tutaj to dobry pretekst, by zerknąć na dotychczasowe statystyki. Wynika z nich, że pokonaliśmy nieco ponad 10,5 kilometra w blisko 2 godziny i 40 minut (licząc bez przerw). Dotychczasową wędrówkę można podzielić na trzy etapy:

  • szybkie, średnio wymagające podejście na Słowiankę. Widoków brak, na końcu czeka nagroda w postaci sympatycznej stacji turystycznej;
  • długie, męczące i nużące podejście na Romankę. Widoki w pierwszej części, potem las, ale z klimatem. Na końcu czeka wielkie „k*rwa, naprawdę po to tyle lazłem?”;
  • przejście z Romanki przez dwie Pawlusie na Rysiankę. Zejście, trochę płaskiego i na finiszu lekkie podejście. Widoki wynagradzają wcześniejsze trudy. Na końcu czeka schronisko na Rysiance, które zawsze daje radę (w odróżnieniu od tego tworu schronisko-podobnego na sąsiedniej hali na „L”. Ale to nie ta opowieść).

A kiedy ruszamy w drogę powrotną, okazuje się, że najciekawsze dopiero przed nami.

Cofamy się do Hali Pawlusiej i zaczynamy zejście w kierunku Skałki zielonym szlakiem. A ten okazuje się wyzwaniem. Miejscami wąski i bardzo kamienisty, gdzie indziej najeżony wielkimi korzeniami, stromy, a do tego wszystkiego cholernie długi. Wymaga uwagi niemal przy każdym kroku. Nie chciałbym nim iść w drugą stronę. Nie wyobrażam też sobie, co bym zrobił, gdyby przyszło mi do głowy pokonywać go w górę z rowerem.

Rzadko zdarza mi się witać asfalt z uśmiechem. Tym razem jednak zmiana nawierzchni zwiastuje koniec zejścia, co powoduje u mnie pewną radość. Było miło, ale fajnie, że się skończyło.

Dzień kończymy z wynikiem 16 kilometrów (przypominam, że na Rysiance było 10,5 – to tak dla zobrazowania długości tego zejścia) i czasem przejścia około 5:40 brutto (3:53 netto).

Romanka odhaczona, mam z głowy, raczej nie wrócę…

A dla miłośników ruchomych obrazków z dźwiękiem krótki film:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.