Pora na gravela?

Jeden z moich rowerów czeka zasłużona emerytura. Zanim jednak trafi na ścianę, wypadałoby go czymś zastąpić…

To była zwykła zachcianka

Tak naprawdę decyzja o budowaniu ostrego koła nie miała racjonalnego uzasadnienia. Po prostu chciałem taki rower. Od początku wiedziałem, że to rower „na zawsze”, chociaż nie będę całe życie na nim jeździł. Rowery MTB przychodziły i odchodziły, a ostre koło trwa i jest w ciągłym użyciu. Jeżdżę na nim do pracy, na piwo z przyjaciółmi i po przysłowiowe bułki do sklepu. Ale zastępuje mi też szosę podczas bliższych i dalszych wycieczek. No i zaliczyliśmy razem kilka alleycatów. Odbiło się to znacząco na pięknym lakierze z Subaru Imprezy i ogólnym stanie roweru. Ale nie to jest powodem, dla którego odwieszam ostre na ścianę (dosłownie).

Powodem jest to, że jestem starym, sypiącym się dziadem. Ok, od początku wiedziałem, że jazda na ostrym kole będzie obciążająca. Zwłaszcza w Bielsku-Białej i okolicach, które nie należą do płaskich. Moje kolana już dawno sygnalizowały, że nie lubią się z ostrym. Jednak w ubiegłym roku odzywały się na dystansach powyżej 30 kilometrów. Teraz granica krytyczna wynosi jakieś 15. Jedynym ratunkiem są żelki Haribo (bo nie lubię salcesonu) i… zmiana roweru.

W końcu gravel?

To, że uwielbiam gravele, wiedzą chyba wszyscy. Teoretycznie jest to dobry moment, żeby w końcu taki rower kupić. W praktyce… niekoniecznie.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że gravel nie będzie dobrym zastępstwem dla ostrego koła. To jest rower, który chcę mieć, ale który na chwilę obecną nie spełnia moich potrzeb. Bo potrzebuję roweru do wszystkiego. Takiego, który będę mógł bez strachu przypiąć do stojaka pod biurem i zostawić na kilka godzin. A jak mnie najdzie ochota, żeby trzasnąć „setkę” po asfaltach (nawet mi się czasem zdarza), to żeby jazda nie była większą męczarnią, niż to konieczne. Jasne, jak się uprzeć, to można znaleźć gravele, które się do tego nadadzą. Ale to chyba kompromis, na który nie mogę sobie pozwolić. Bo jak już miałbym kupować gravela, to takiego, który lepiej czuje się w lesie niż w mieście czy na asfalcie. Wiem, zagmatwałem… Z pomocą przychodzi drugi powód, dla którego to nie jest dobry moment na zakup gravela.

Budżet. Który teraz wynosi okrągłe 0, ale jak przyjdzie do zakupu będzie oscylował w granicach 2-2,5 tysiąca złotych. Znalezienie w tej cenie sensownego gravela – nawet używanego – raczej graniczy z cudem.

Mówiąc wprost – jestem w kropce

Wiem, że to brzmi mocno ironicznie. Chłop ma problem, bo nie może sobie kupić, takiego roweru, jaki chce, za to musi sobie kupić taki, który niekoniecznie mu odpowiada. Problemy pierwszego świata…

Ale tak naprawdę liczę na Waszą pomoc i sugestie. Aktualnie najbardziej skłaniam się ku rowerom z kategorii „fitness”. Znajomi, szczęśliwi posiadacze Giantów Fastroad, gorąco mnie do tego namawiają. Problem w tym, że moje osobiste doświadczenia z fitnessami są żadne. Jeżeli macie jakąś opinię na ich temat, to się podzielcie, chętnie poczytam. A może macie lepsze propozycje?

2 thoughts on “Pora na gravela?”

  1. Kupując „fitness” , po sezonie lub nawet w jego trwania stwierdzisz, że brakuje Ci dolnego chwytu. Nie rozwijając się zbytnio, na bazie własnego doświadczenia – bierz gravela i wpakuj opony max 32mm. Po przetestowaniu 5 rowerów w „tej dziedziny” stwierdzam, że to ma największy sens :).
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.