O tym, jak Mała Fatra wykończyła dwóch facetów i psa

Trzeba mieć naprawdę dobry powód, żeby w dzień wolny wstać przed 9.00. Czy eksploracja fatrzańskich szlaków była warta tego „poświęcenia”?

Opracowanie trasy spadło na Rafała, który postanowił do mnie dołączyć wraz z Franią (Psim Szlakiem). Najwyższym z zaplanowanych punktów jest Wielki Krywań. Po drodze czeka na nas jednak sporo wyzwań…

Samochód zostawiamy w miejscowości Vratna, na dużym, bezpłatnym parkingu tuż obok dolnej stacji kolejki i praktycznie od razu wchodzimy na żółty szlak w kierunku Chaty na Gruni. Szlak okazuje się zaskakująco przyjemny – nachylenie tu znikome, duża część prowadzi przez las, więc prażące słońce nam nie straszne. Jest też zupełnie inaczej niż na beskidzkich szlakach, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Nie ma tu wszechobecnych luźnych kamieni, nie brakuje za to skał i dużych korzeni.

Kiedy wychodzimy na otwartą przestrzeń przed Chatą, dostrzegam dwie sylwetki, mozolnie wdrapujące się po odsłoniętym, stromym jak diabli, stoku. Zła wiadomość – my też będziemy z nim walczyć. Dlatego postój w Chacie jest dobrym pomysłem. Potem zaczyna się srogi… hardkor. Podejście jest długie i bardzo męczące. W pewnym momencie zaczynam iść zygzakiem – tak jest łatwiej. W końcu robi się tak stromo, że wytyczający szlak chyba doszli do wniosku, iż bez trawersowania się nie obejdzie i ścieżka zaczyna zygazkować sama. Na pocieszenie można od czasu do czasu odwrócić głowę i nasycić oczy całkiem przyjemnymi widokami.

Opłacanie ZUS-u mniej boli

To zasłyszane od jednej z turystek stwierdzenie doskonale podsumowuje fragment między Chatą na Gruni a szczytem o nazwie Poludňový grúň. Snujemy się metr za metrem, zakręt za zakrętem, a przystanki stają się coraz częstsze. W końcu jednak dochodzimy na szczyt, a charakter szlaku po raz kolejny zmienia się diametralnie. Przed nami ponad trzy kilometry do pokonania granią. Podejścia przeplatają się z zejściami. Co chwilę zatrzymujemy się, by złapać trochę oddechu, zrobić zdjęcia i podziwiać widoki. A te są naprawdę warte zachodu.

I tak sobie wędrujemy niespiesznie, mijając kolejne szczyty, aż w końcu zdobywamy Chleb i zaczynamy zejście w kierunku górnej stacji kolejki (Snilovské sedlo). Wciąż jednak przed nami główny cel wyprawy, czyli Wielki Krywań. Im bardziej się do niego zbliżamy, tym większym wyzwaniem się wydaje. Jednak w momencie, gdy zaczynamy podejście, okazuje się ono zaskakująco łatwe w porównaniu z tym, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej.

A potem jest już tylko w dół… i w tym przypadku w dół nie oznacza łatwo. Decydujemy się bowiem na modyfikację pierwotnej trasy i schodzimy zielonym szlakiem prowadzącym pod kolejką. Jak pewnie się domyślacie, pod kolejką znaczy stromo. Wąska, kamienista ścieżka wije się po zboczu i momentami okazuje się zdradliwa. W końcu dopada mnie kryzys. Nogi mam jak z waty i marzę tylko o tym, żeby usiąść i zdjąć buty. Niestety, nikt po mnie nie przyjedzie, trzeba iść. I wydaje się, że to zejście nie ma końca, w końcu jednak szlak zamienia się w szeroką, stosunkowo szeroką drogę. Trudno mówić o uldze, ale robi się dużo łatwiej i przyjemniej.

Dzień zamykamy z wynikiem niespełna 15 kilometrów i przewyższeniem około 1200 metrów. Czas netto to jakieś 4:30-4:40. Z przerwami prawie 7 godzin.

Bez dwóch zdań była to jedna z bardziej wymagających wycieczek, w jakich miałem okazję uczestniczyć. W takiej odsłonie Mała Fatra wymaga naprawdę dobrej kondycji. Na szczęście Wielki Krywań czy Chleb można zdobyć również za pomocą kolejki, więc stają się one przystępne również dla mniej zaprawionych turystów. To dobrze, bo ze względu na swój urok bez dwóch zdań warte są odwiedzenia!

Dla miłośników ruchomych obrazków z dźwiękiem:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.