Marek Konwa należy do ścisłej czołówki polskiego kolarstwa górskiego. Ściga się w zawodach XC i przełajach, ale nie stroni też od enduro. Rozmawiamy z Markiem o minionym sezonie, planach na 2016 rok, enduro, przełajach i o tym, dlaczego warto się szkolić.
Zbliża się koniec roku, zacznijmy więc od kilku słów podsumowania – jak wyglądał u Ciebie rok 2015 i czy uważasz go za udany?
W styczniu w Bytowie obroniłem koszulkę Mistrza Polski w przełaju, potem miałem chwilę przerwy przed zgrupowaniem, a od kwietnia zacząłem ściganie w XC. Sezon trwa mniej więcej od końca marca do września, zawody są praktycznie co tydzień, wolny weekend zdarzy się może raz czy dwa w ciągu sezonu. Na Pucharze Świata wyniki nie były może zachwycające, ale w Czechach w zawodach UCI kilka razy byłem w pierwszej dziesiątce, pod koniec sezonu wygrałem wyścig w Turcji. Wygrałem też wyścig Maja Race. Ponadto w tym roku startowaliśmy na Igrzyskach Europejskich w Baku, gdzie byłem 12 w bardzo trudnych warunkach. Na całej trasie niemiłosiernie grzało słońce, było jakieś 45 stopni i zero cienia. We wrześniu startowałem w Mistrzostwach Świata. Startowałem z odległej pozycji, udało mi się wyprzedzić około trzydziestu zawodników i skończyć na 29 pozycji, co też jest niezłym wynikiem. Ogólnie sezon był na pewno lepszy od poprzedniego, chociaż zawsze może być jeszcze lepiej.
A jakie masz plany na 2016?
Ciężko określić plany, nie wiadomo co się uda zrealizować. Do maja zbiera się punkty do kwalifikacji olimpijskiej, która określa ilu zawodników może wystawić dany kraj. Punktuje trzech najlepszych zawodników w kraju i na początku roku musimy zebrać jak najwięcej punktów. Jest spora szansa, że do Rio pojedzie zawodnik z Polski. W maju mamy Mistrzostwa Europy, potem na początku lipca są Mistrzostwa Świata w Czechach, na mojej ulubionej trasie, później Mistrzostwa Polski i jak się uda Igrzyska Olimpijskie w sierpniu. Sezon będzie krótszy niż zwykle, początek będzie bardzo napięty, końcówka w sumie luźniejsza – czyli odwrotnie niż zazwyczaj, kiedy Mistrzostwa Świata są we wrześniu.
Wielu zawodników po zakończeniu sezonu odpoczywa. Ty za to startujesz w przełajach. Co dają Ci te starty?
Faktycznie niektórzy po skończeniu sezonu XC się nie ścigają. Ja odkąd zacząłem się ścigać w 2003 roku, nie miałem wolnej zimy. Wyścigi przełajowe nie są długie, trwają może 50 minut, więc nie są tak męczące jak zawody MTB, nie wymagają też dużej wytrzymałości. Jest to dobry trening, szczególnie techniki. Po przesiadce z roweru przełajowego na górski jest dużo łatwiej.
Czy to oznacza, że nie potrzebujesz odpoczynku od startów?
Oczywiście, że potrzebuję, jak się co tydzień ścigasz to w pewnym momencie już nie możesz patrzeć na rower. Ale wystarczą dwa-trzy tygodnie i wracają chęci do ścigania.
Kolarstwo górskie jest coraz popularniejsze wśród amatorów, ale niewiele osób decyduje się na to, by zająć się nim zawodowo. Sam przed chwilą wspomniałeś o tym, że start polskiego zawodnika w Rio jest niepewny. Świadczy to chyba o nienajlepszej kondycji zawodowego kolarstwa górskiego w Polsce. Jak sądzisz, dlaczego tak jest?
Duża w tym jest rola mediów, które o kolarstwie nie mówią zbyt wiele. W latach dziewięćdziesiątych żeby wystartować w zawodach to trzeba było przejść kwalifikacje. Jak ja zaczynałem, to dobre czasy kolarstwa górskiego się kończyły, teraz powoli sytuacja znów się poprawia. Tu w Bielsku na przykład nie ma żadnego klubu kolarskiego, a dzieciaków chętnych na pewno nie brakuje i warunki do przeprowadzenia zawodów są rewelacyjne. W ogóle zawody XC w Polsce organizują głównie pasjonaci, byli zawodnicy, a przepisy PZKol zabraniają zawodnikom startu w zawodach, które nie są wpisane w oficjalny kalendarz Związku. Czyli nie możemy startować w większości imprez XC w Polsce, co też hamuje popularyzację krajowych zawodów.
Rośnie za to popularność enduro. Sądzisz, że to tylko chwilowa moda, czy przyszłość kolarstwa górskiego?
Popularność enduro będzie moim zdaniem rosła dalej. Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka lat XC połączyło się z enduro – zamiast krótkich etapów będzie na przykład pięć oesów po dziesięć minut. Rower enduro mam gdzieś od czterech lat. W sezonie ciężko się wyrwać na jakieś zawody, ale gdybym miał więcej czasu to chciałbym startować jak najczęściej. Jesienią jeżdżę na enduro ile tylko mogę. Możliwe, że w przyszłości przejdę do enduro kosztem XC, kto wie?
Oprócz tego, że startujesz w zawodach to też dbasz o promocję kolarstwa górskiego, chociażby poprzez wspieranie cyklu Kaczmarek Electric.
Współpracę z Kaczmarek Electric nawiązałem cztery lata temu. Na początku te zawody miały trzy-cztery edycje, w przyszłym roku będzie osiem, z tego jedna w okolicach Leszna, na trasach, po których jeżdżę na co dzień. Cykl cieszy się dużą popularnością, na zawody przyjeżdża około 600 osób przy znacznie mniejszym nagłośnieniu medialnym niż w przypadku Skandii czy nawet Bike Maratonu. Dużym plusem tego cyklu są nagrody, które przyciągają zawodników z licencjami.
Swoją wiedzą i umiejętnościami dzielisz się też z innymi podczas szkoleń, które prowadzisz wspólnie z Maciejem Wojtowiczem. Dla kogo są one przeznaczone i czego można się od Ciebie nauczyć?
Szkolenia są dla wszystkich. Zaczynamy od przekazania podstawowej wiedzy – prawidłowej pozycji, pokonywania zakrętów. W miarę zapotrzebowania będziemy poszerzać ofertę o szkolenia bardziej zaawansowane i specjalistyczne. Z Maćkiem się świetnie uzupełniamy. Mnie niektóre rzeczy ciężko jest przekazać, bo robię je podświadomie, ale jak jadę to Maciek jest w stanie je wychwycić i przekazać uczestnikom szkolenia. Maciek dobrze mówi, ja dobrze jeżdżę, więc tworzymy zgrany duet.
Startujesz od trzynastu lat. Czy zdarzyły się w tym czasie jakieś zawody, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?
W 2011 roku zostałem wicemistrzem świata w Szwajcarii, na ciężkiej trasie. Na początku wyścigu złamałem sztycę, musiałem zjechać do boksu. Na szczęście nie straciłem dużo, udało mi się odrobić stratę i skończyć na drugim miejscu. No i oczywiście Igrzyska Olimpijskie w Londynie, udział w Olimpiadzie to ogromne wyróżnienie.
Foto: Marek Konwa Official
Wg mnie PZKol nie idzie z duchem czasu, nie chce zmieniać regulaminów itd.
Jest masa usprawnień, o których mówią zawodnicy, a PZKol pozostaje głuche.
Pomijając ważne sprawy to nawet duperele pozostają jak np. zakaz używania w zawodach MTB kierownicy szosowej. Widziałem człowieka na lżejszej trasie, który miał w przełaju prostą kierownicę by po amatorsku móc sobie wziąć udział w zabawie i korzystać z atmosfery sportowej. Na zawodach do których PZKol się się nie wtrąca np. wiele maratonów MTB dopuszcza przełaje i ludzie którzy mają tylko taki rower mogą się cieszyć ze startu, chociaż taki typ roweru mimo paru plusów ogólnie gorzej sobie w terenie radzi. Amatorzy też sporo nakręcają różne imprezy, a się o nich nie dba i jeszcze wiele przepisów bzdurnych ich zniechęca.