Przyznam szczerze, że do tej pory niespecjalnie przepadałem za zimą. Jestem raczej ciepłolubny, sportów zimowych nie uprawiam, śnieg nie jest mi do szczęścia potrzebny. Jednak od pewnego czasu odkrywam jej uroki na nowo.
Rowerzyści dzielą się na tych, którzy jesienią pucują rowery i chowają je do garaży czy piwnic, gdzie czekają na powrót dobrej pogody i na tych, dla których pojęcie „sezon rowerowy” nie istnieje, a jazda trwa cały rok. Przez długi czas oboje z Basią należeliśmy do tej pierwszej grupy. Basia w niej została a ja jakiś czas temu postanowiłem spróbować zimowej jazdy. Cóż mogę powiedzieć – jeżeli nie jeździcie zimą możecie żałować.
Ok, jazda po nieodśnieżonych drogach, na których zalega rozjechana przez samochody breja nie jest może szczególnie przyjemna. Szczególnie kiedy w twarz zacina sypiący śnieg. Wystarczy jednak zjechać z uczęszczanych dróg – na przykład wjeżdżając do lasu – by poznać inny wymiar doznań.
Jednym z powodów, dla których uwielbiam jazdę po górach jest to dziwne poczucie bliskiego obcowania z naturą. Dlatego właśnie nikt nie jest w stanie mi wmówić, że szosa jest lepsza. Dlatego też bardzo lubię jazdę w pojedynkę, najlepiej po mało uczęszczanych szlakach, tylko ja i otoczenie. A kiedy wszędzie wokół zalega śnieg to uczucie wkracza na jakiś nowy poziom. Zimno? Mokro? Nic z tych rzeczy! Zajebiście! No, może tylko rower trochę cierpi 😉
0 thoughts on “Inny wymiar przyjemności”