Dziękujemy ci, że wpadłeś, 2021. A teraz sobie idź…

Masa niezrealizowanych planów, sporo fuckupów i kilka przyjemnych zaskoczeń. W sumie to mijający rok niespecjalnie różnił się od poprzednich…

Ten blog zawsze był bardziej osobisty niż „specjalistyczny”. Dlatego podsumowanie najlepszych premier sprzętowych, trendów itd. zostawiam innym i skupię się na tym, co 2021 oznaczał dla mnie.

W 2021 biegałem w Barcelonie.

I ważniejsze od Barcelony jest w tym zdaniu bieganie. Bo ja nie biegam. Kiedyś biegałem sporo. Jak nie miałem samochodu i chciałem zdążyć na autobus. To jedyny moment w życiu, w którym bieganie się do czegoś przydaje.

Przy okazji trzydniowy wypad do Barcelony okazał się jedyną namiastką urlopu, jaką miałem w tym roku. Nie pojechałem ze znajomymi nad Bałtyk i do Czarnogóry, nie udało mi się też dołączyć do rodziny podczas wczasów na Maderze.

Lipa.

Bez dwóch zdań najważniejszym rowerowym wydarzeniem mijającego roku był zakup gravela. Gadałem o tym od lat i w końcu nadeszła pora, by to gadanie przekuć w czyny. Nowy rower odpowiadał za większość przejechanych w tym roku kilometrów, a z każdym kolejnym coraz mocniej przekonywałem się, że ten zakup był strzałem w dziesiątkę. Gravel pozwolił mi na odwiedzenie sporej liczby nowych miejsc. Zdecydowanie do najciekawszych wydarzeń roku zaliczam najdłuższą jazdę w mojej rowerowej karierze.

A potem się zepsuł

Na rowerze górskim jeździłem głównie koło domu i w miejscach, w których już byłem. Nie zaliczyłem w sumie żadnego sensownego tripa po górach. Może poza tym w Beskid Żywiecki, podczas którego poważnie martwiłem się o swoje życie. Odwiedziłem też dosłownie jedną nową miejscówkę: Krzywoń w Rabce Zdrój. Ale jeżdżenie wokół komina i duże skupienie na trasach enduro ma swoje plusy. Nabrałem pewności siebie. Jeżdżę trochę szybciej, coraz mniej mam wątpliwości co do „zjeżdżalności” niektórych elementów, coraz rzadziej też podziwiam ściółkę z bliska…

Nie było też w tym roku zbyt wielu wydarzeń ani testów. W sumie w pamięci mam trzy:

Był jeszcze Joy w Szczyrku, ale pojawiłem się tam tylko na chwilę i nie robiłem relacji. Aaa, no i Bike Expo, ale nie kopie się leżącego, a wszystko co miałem do powiedzenia o tej imprezie, powiedziałem już rok temu

Według Stravy zrobiłem w tym roku 2932 kilometry. Wchodzi w to jazda na rowerze, łażenie po górach, pływanie i to nieszczęsne bieganie. Więcej niż rok temu, mniej niż zakładałem. Pewnie jeszcze coś dorzucę w ostatni dzień roku, ale do 3 tysięcy się nie zbliżę.

Plany na 2022 rok? Doświadczenie pokazuje, że robienie planów jest bez sensu. Z reguły i tak pozostają w sferze planów. Na pewno chciałbym zrealizować część rzeczy, które w tym roku pozostały na liście „do zrobienia”. Głównie są to trasy gravelowe i nowe miejscówki MTB. Mam też dwa duże plany, nazwijmy to, podróżnicze, ale na razie o tym cisza. No i fajnie byłoby, gdyby działalność blogowo-jutubowa się jakoś rozwinęła i przestała być czysto hobbystyczna. Ale to raczej sfera marzeń, a nie planów. Póki co jadę ładować baterie na Podhalu i mam nadzieję wrócić do Was w nowym roku z fajnym tatrzańskim contentem… Trzymajcie się i oby 2022 przyniósł to, czego oczekujecie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.