Po dwóch latach wracamy na polsko-czeskie single pod Smrekiem. Czy coś się przez ten czas zmieniło?
Wrażeniami ze Świeradowa-Zdroju dzieliliśmy się już wtedy. Wiele osób podkreślało wówczas, że trudność tras zależy od prędkości, z jaką się je pokonuje. Przez te dwa lata nasze umiejętności poszły nieco w górę i faktycznie tegoroczny objazd Singletreka wyglądał inaczej. Poza tym w zasadzie wszystko, co napisałem wtedy, wydaje się nadal aktualne. Przyjeżdżając tu warto też nieco przedłużyć sobie weekend. My niestety straciliśmy jeden dzień przez różnego rodzaju wypadki losowe i zawirowania logistyczne i zamiast w piątek w południe, w Świeradowie zameldowaliśmy się o północy. Sobotę trzeba było wykorzystać na maksa!
Po czeskiej stronie
Startujemy z parkingu na granicy i od razu wbijamy na ścieżki. Na rozgrzewkę fragment trasy Rapicky okruh i Asfaltova agonie – niezbyt stromy ale stosunkowo długi podjazd z nawierzchnią, którą kolarze górscy kochają najbardziej. Gdy tylko nadarza się okazja wracamy do lasu – na czarną trasę Oko Medence. Chyba właśnie tutaj zaczynam się na dobre „wjeżdżać” w charakter tras. Przypominam też sobie, dlaczego dwa lata temu napisałem, że trasy są wąskie. Niekiedy zmieszczenie się między drzewami wymaga mocnego przyhamowania i nieco ekwilibrystyki. Przeszkadza to nieco w utrzymaniu flow, ale i tak mi się podoba! W pewnym momencie łapię się jednak na tym, że zaczynam wypatrywać jakichś urozmaiceń – każdy korzeń czy kamień, po którym można przejechać jest mile widziany. Niestety końcówka czarnej trasy to znów szeroki podjazd – tym razem na szczęście szutrowy. Asfaltem pokonujemy zaledwie kilka ostatnich metrów i wskakujemy na pierwszy fragment Libverdskiej strany. Pokonujemy ją bardzo szybko, bo przecież na końcu już czeka Hubertka – bardzo miłe schronisko, w którym warto zatrzymać się na dłużej.
W ten sposób kończymy pierwszy etap wycieczki, z którego – przyznaję bez bicia – niewiele zapamiętałem. Poza dwoma wspomnianymi wcześniej podjazdami żaden fragment nie zapadł mi szczególnie w pamięć, ani pozytywnie ani negatywnie. Na szczęście danie główne dopiero przed nami. Hejnicky hreben – zdaniem wielu najlepsza trasa pod Smrekiem, z czym nie do końca się zgadzam. Hejnicky hreben jest fantastyczny, ale tylko do pewnego momentu. Trasa jest bardziej wymagająca od pozostałych. Tutaj nie muszę szukać dodatkowych atrakcji – korzenie i kamienie są wpisane w trasę. Oczywiście w granicach rozsądku. Wciąż mówimy o trasach przystępnych dla każdego i obiektywnie łatwiejszych od innych tego typu miejscówek, dlatego nie spodziewajcie się korzennych dywanów rodem ze Starego Zielonego. Dodatkowe punkty Hejnicky hreben zdobywa za klimat. Niestety czar pryska w miejscu, w którym trasa zawraca. Krótką pętlę pod parking można sobie spokojnie darować, bo nic nie wnosi do trasy i w miejscu ze zdjęcia poniżej lepiej od razu skierować się z powrotem w stronę Hubertki. Jeszcze przez chwilę można cieszyć się flow i prędkością, potem jednak charakter trasy zmienia się na podjazdowy. W tym momencie chyba łapię mały kryzys, bo entuzjazm szybko przeradza się w zniechęcenie.
W miejscu, w którym Hejnicky hreben łączy się z Libverdską straną Basia i towarzyszący nam znajomi postanawiają pojechać na skróty. Ja z kolei decyduję się na zamknięcie pętli. Wracam pod Hubertkę i od razu wbijam nam Libverdską stranę. Banan natychmiast wraca mi na twarz. Odcinki Bukovy svah, Nad Libverdou i Nad sudem to niczym nie zmącona przyjemność z jazdy i zdecydowanie najlepszy fragment tego dnia. Docieram nimi do knajpki Obri sud, gdzie robimy kolejny postój.
Przed nami kolejne nudne szutrowe podjazdy i trasa Ludvikovsky traverz oraz pierwszy fragment Novomestskiej strany – momentami równie przyjemne, co Hejnicky hreben i Libverdska strana. Tym bardziej, że na końcu czeka kolejna knajpka – U Kyselky. To tutaj wiele osób zaczyna objazd singli, dojeżdżając Novomestską straną do wspomnianego na początku niniejszej relacji asfaltowego podjazdu. Nas czeka jeszcze zamknięcie pętli Rapicky okruh i powrót na kwaterę. Dzień zamykamy wynikiem 50 kilometrów. Robiąc taki dystans w Beskidach pewnie bym umierał, tutaj jednak nie czuję zmęczenia.
Teraz Polska
Plan na niedzielę zakłada polskie trasy – Zajęcznik i Czerniawską Kopę. Tę drugą jednak, ze względu na ograniczenia czasowe, pokonujemy tylko częściowo. Zajęcznik w pierwszym etapie spokojnie może równać się z najlepszymi fragmentami po czeskiej stronie. Jednak długi, asfaltowo-szutrowy podjazd jest mało przyjemny, a następujące po nim odcinki nie są już tak fajne. Najpierw jest płasko, a potem zaczyna się długi odcinek podjazdowy. Można odnieść wrażenie, że twórcom trasy przyświecała idea „więcej kilometrów”. Jednak trasa może sprawiać przyjemność i świetnie sprawdza się jako przystawka przed daniem głównym – Czerniawską Kopą.
Ta trasa to zupełnie inna bajka. Charakterem i klimatem przypomina czeski Hejnicki hreben, tylko… jest fajniejsza pod każdym względem. Tutaj nawet kręty, wąski podjazd jest przyjemny. Na zjeździe i bardziej płaskich, wymagających dokręcania fragmentach można złapać super flow i świetnie się bawić, a duże prędkości nie wydają się niebezpieczne. Obok Libverdskiej strany to właśnie ta trasa dała mi najwięcej frajdy i zdecydowanie żałuję, że nie było nam dane przejechać jej w całości.
Idealna odskocznia
Tegoroczna wizyta pod Smrekiem mocno się różniła od tej sprzed dwóch lat. Wtedy byliśmy rowerowymi leszczami totalnymi. Dzisiaj jesteśmy po prostu leszczami. Dlatego przyjemność z jazdy po polsko-czeskich singlach była podczas tych dwóch wizyt zupełnie inna. Za każdym razem jednak równie duża. Te trasy to po prostu zupełnie inna bajka, niż to, co mamy pod domem, czyli Enduro Trails. Okazuje się jednak, że stanowią doskonałą odskocznię od górskich szlaków czy tras typowo zjazdowych – to po prostu inny wymiar przyjemności. Sprawdzają się doskonale, gdy chcemy odetchnąć na kilka dni od stromych, najeżonych korzeniami i kamieniami zjazdów i po prostu cieszyć się kolejnymi pokonanymi kilometrami. Po takim resecie powrót na przydomowe ścieżki smakuje jeszcze lepiej, chociaż wciąż wspominamy wyjątkowy klimat singli pod Smrekiem. I pewnie znów tam za jakiś czas pojedziemy, chociaż blisko nie jest…
Zobacz też:
1 thought on “Z drugą wizytą pod Smrekiem”