[Z buta] Skrzyczne da się lubić?

Nie jestem fanem Skrzycznego. Nie da się jednak ukryć, że najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego ma sporo do zaoferowania – na czele z fajnymi szlakami i widokami za milion.

Zielony szlak na Skrzyczne – bezsensowny początek, a później…

Z wielu możliwości dotarcia na szczyt wybraliśmy wspinaczkę zielonym szlakiem ze Szczyrku. Pierwsze metry ulicą Leśną są bardzo zniechęcające – stroma droga prowadzi po betonowych płytach. Podejście może się dłużyć, ale w końcu szlak skręca w stronę lasu. Dalej jest szeroko, momentami jeszcze bardziej stromo niż dotychczas, ale przynajmniej nawierzchnia zmienia się na naturalną.

Zapowiada się nudne, męczące podejście. Ale potem następuje kolejny zwrot akcji. I w końcu robi się ciekawie! Już nie tak stromo, za to wąsko, z masą kamieni i korzeni. Gdzieś w dole paruje Szczyrk – wygląda na to, że mimo nieciekawego poranka to będzie ładny dzień.

Czerwony do Buczkowic – rowerowa legenda

Po około pięćdziesięciu minutach docieramy do miejsca o tajemniczej nazwie Becyrek. Tutaj zielony szlak łączy się z legendarnym wśród rowerowej braci czerwonym do Buczkowic. Kolejne metry okazują się bardzo ciekawe – przed nami dość strome podejście najeżone ogromnymi kamieniami. Wąskie i wymagające podejścia towarzyszą nam już niemal do samego szczytu. Miejscami myślę sobie „ale bym tu zjeżdżał”. Kiedy indziej moja wyobraźnia okazuje się zbyt uboga, by znaleźć odpowiednią linię. Na pewno też nie chciałbym się tu wdrapywać z rowerem. Ale te przemyślenia zostawmy na inny czas…

Tak, ze Skrzycznego widać Tatry

Kolejnym punktem zwrotnym jest Kaskada, nieco ponad Jaworzyną. Tutaj żegnamy szlak czerwony, witamy za to niebieski. Przecinamy kilka tras narciarskich, generalnie jednak charakter szlaku pozostaje bez zmian. Nadal dominuje wąska, miejscami dość trudna ścieżka.

Kawałek przed szczytem zbaczam ze szlaku w miejsce, według map, zwane Grzebieniem. Stamtąd obserwuję spektakl odgrywany przez chmury. Co chwilę odsłaniają widok na okoliczne wsie i miasteczka, by zaraz zakryć wszystko białą kołdrą, znad której widać tylko czubek Babiej Góry i odległe Tatry.

Mógłbym tam stać znacznie dłużej, ale robi się zimno, poza tym pora najwyższa zameldować się na szczycie.

Najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego

Skrzyczne. Wysokość 1257 metrów nad poziomem morza. Stoki poprzecinane niezliczonymi wyciągami i trasami narciarskimi oraz rowerowymi (te ostatnie akurat da się policzyć i wcale nie jest ich tak dużo). I chyba najbardziej hipsterskie schronisko w tej części świata. Do tego tłumy zmarzniętych turystów stłoczonych na tarasie i polanie wokół budynku. Zdecydowanie nie moje klimaty. Na górze szybkie piwo i schodzimy na dół.

Wybieramy szlak niebieski, przez Jaworzynę. Od Kaskady okazuje się mniej ciekawy od zielonego. W większości jest stromą, kamienistą i dość szeroką drogą. W kilku miejscach przecina wyciąg, można iść na przełaj pod kolejką. Nie jest może najłatwiejszy do schodzenia – kroki trzeba stawiać ostrożnie – ale brakuje mu klimatu. Schodzimy do Szczyrku obok dolnej stacji kolejki. Do auta i zamknięcia pętli musimy przejść jeszcze nieco ponad kilometr chodnikiem.

Nie dla każdego

Mimo niezbyt obiecującego początku, wycieczka okazała się bardzo udana. Głównie za sprawą zielonego, czerwonego i końcówki niebieskiego szlaku oraz widoków za milion dolarów. Jednak podejścia nie polecam każdemu. Jest dość – a jak na Beskidy może nawet bardzo – wymagające. Mniej zaprawieni w bojach piechurzy czy dzieci mogą mieć problem. Szlak niebieski wydaje się przyjaźniejszy – chociaż też jest stromy. Na szczęście dla mniej zaprawionych piechurów i rodzin z dziećmi, na Skrzycznem i dookoła nie brakuje wyciągów…

Zobacz też:

1 thought on “[Z buta] Skrzyczne da się lubić?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.