W 2015 roku na blogu pojawił się artykuł zatytułowany „Barania Góra musi poczekać”. Czekała aż do teraz – dopiero w lutym 2021 zameldowałem się na tym szczycie pierwszy raz w życiu. Wstyd, wiem…
Plan zakłada wejście na szczyt niebieskim szlakiem przez Dolinę Białej Wisełki oraz zejście do Czarnego czerwonym i czarnym przez Przysłop. W tym wariancie warto zadbać o drugi środek transportu – w przeciwnym wypadku do trasy trzeba jeszcze doliczyć kilka kilometrów powrotu na parking przez Wisłę. Za darmo zaparkować można koło Fojtuli, jakieś 500 metrów przed wejściem do doliny. Ostatni parking, koło straży pożarnej, jest płatny.
Mniej więcej pięć pierwszych kilometrów to niewymagający spacer po płaskim. Dopiero w okolicy Kaskad Rodła robi się ciekawie – przede wszystkim w końcu jest pod górę. Niebieski szlak w znacznej części prowadzi trawersem. Od Kaskad praktycznie cały czas jest lekko do góry, momentami trochę bardziej niż lekko. Wznios terenu jest zdecydowanie jednostajny, a nie interwałowy. Praktycznie cały czas idziemy przez las – po drodze mijamy raptem jeden punkt widokowy.
Na szczyt docieramy po około dwóch godzinach, w nogach mamy prawie osiem kilometrów. Na górze wieje. Krajobraz nieco marsjański… gdyby na Marsie był śnieg. Widoki przyjemne, panorama praktycznie 360 stopni, ale Tatry przykryte grubą kołdrą smogu. Na niewielkiej wieżyczce widokowej wieje jeszcze bardziej, a widok nie zmienia się diametralnie. Po kilkunastu minutach przerwy ruszamy dalej w stronę Przysłopu.
Zejście w kierunku Przysłopu wydaje się dużo krótsze i bardziej strome. W odróżnieniu od niebieskiego szlaku, czerwony tak nie kluczy, prowadzi praktycznie cały czas „na krechę”. Zejścia na pewno nie ułatwia głęboki, mokry śnieg. Ciekawe, co się pod nim kryje… Schodzimy przez około 40 minut i w końcu naszym oczom ukazuje się jedno z moich ulubionych beskidzkich schronisk.
O schronisku na Przysłopie pisałem już tutaj i nic się od tego czasu nie zmieniło. No może oprócz tego, że piwo leją do plastiku… znaczy „na wynos”. Spędzamy dłuższą chwilę na tarasie schroniska ciesząc się świecącym słońcem, a później zaczynamy ostatni etap wycieczki – długi i nużący. Nawierzchnię na zmianę stanowią lód i mokry śnieg. Całe szczęście, że samochód czeka na parkingu przy wylocie z Doliny Czarnego. Na koniec zostaje najtrudniejsze zadanie – wyjazd z Wisły bez obstawy SOP-u.

Na liczniku pojawia się dystans 17 kilometrów, czas przejścia poniżej 4 godzin plus przerwy. Szczerze mówiąc, spodziewałem się po tej wycieczce trochę więcej, chociaż ciężko jednoznacznie określić czego zabrakło. Może niedawne odwiedziny na Policy tak mnie rozpieściły, że po Baraniej obiecywałem sobie więcej? A może po prostu dzień nie był najlepszy… Cóż, trzeba się wybrać znów i zweryfikować. A na Przysłopie chętnie się zamelduję jeszcze nie raz!