W poszukiwaniu „e” – Sokole Góry

Tak, znowu byliśmy na Jurze. Tym razem postanowiliśmy poszukać „e”, jak… emocje? Enduro?

Ilość możliwości, jakie dają te tereny jest naprawdę zaskakująca. Mimo, iż utwardzone nawierzchnie nie są naszą specjalnością, to musimy przyznać, że tutejsze asfalty są rewelacyjne. Potwierdza to liczba miłośników obcisłych gatek i wąskich opon, których napotykamy na Jurze za każdym razem.

Okolice Częstochowy to także fantastyczne lasy, w których sprawdzi się zarówno gravel, jak i prosty rower trekkingowy. Nie ma tu stromych podjazdów, ale można się zmęczyć. Zamiast korzeni i kamieni największą trudność stanowi wszechobecny piach. Idealne na wielogodzinną wycieczkę albo maraton MTB. 

Ale czy są tu warunki do prawdziwego enduro? Postanowiliśmy poszukać odpowiedzi w rezerwacie Sokole Góry pod Olsztynem k. Częstochowy. Research przeprowadzony w domu nie napawał optymizmem. Na Stravie segmentów jak na lekarstwo, na Trailforks jeszcze większa bieda… Posiłkujemy się zapisem z dawnego tekstu Mamby. Omijamy jednak fragment tuż przy Olsztyńskim zamku. W miasteczku roi się od turystów, których przyciągnęły Balonowe Mistrzostwa Polski. Postanawiamy nie pchać się w między nich i ruszamy od razu do rezerwatu. Początek nie jest obiecujący – płasko, piach, zero trudności. W końcu udaje nam się trafić na jakiś segment podjazdowy i krótki zjazd. Niezbyt wymagający, ale jest tu nawet coś na kształt dropa z powalonego drzewa. Niestety to najciekawszy fragment, jaki udaje nam się znaleźć tego dnia, więc pokonujemy go kilka razy. Patrząc z perspektywy miłego dnia spędzonego na rowerze w lesie nasze kręcenie się po Sokolich Górach można uznać za udane. Patrząc z perspektywy poszukiwań enduro w zasadzie też… bo mimo, iż nie udało nam się znaleźć wymagających tras, to wiemy, że one tam są!

Kiedy tak się tam kręciliśmy, naszła mnie myśl, że w tych lasach muszą być jakieś ukryte perełki. Trasy wymagające, trudne technicznie i dobrze schowane przed osobami postronnymi. I kiedy już wracaliśmy, te moje przemyślenia znalazły potwierdzenie. Natknęliśmy się bowiem na dwóch miejscowych. Jeden z nich wiózł grabie, drugi łopatę. Wniosek nasuwa się od razu – było kopane. Zagadujemy i okazuje się, że właśnie skończyli prace nad nową trasą. I że takich tras jest w okolicy więcej, tylko trzeba wiedzieć gdzie szukać. Krótko mówiąc, przed następnym przejazdem tutaj trzeba skontaktować się z miejscowymi riderami i znaleźć przewodnika, który oprowadzi nas po tych ukrytych skarbach. I tak też zrobimy podczas następnej wizyty na Jurze. Bo że tu wrócimy to więcej, niż pewne…

Jura, Jura…:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.