Takie wypady lubimy! Kilkadziesiąt kilometrów po górach, spokojne podjazdy, ostre wypychy i soczyste zjazdy a wszystko w atmosferze totalnego chillu – aż chce się więcej.
Na spontanie
Piątkowy wieczór. Przewijając fejsbukowego walla natrafiam na post znajomej:
Marzy mi się solidna rowerowa wyrypa weekendowa… Ktoś coś? 


Solidna rowerowa wyrypa? Nie trzeba dwa razy powtarzać. Szybka wymiana wiadomości i umawiamy się na sobotni poranek. W planach wjazd na Klimczok z opcją „zobaczymy, co będzie dalej”.
Na Klimczok po raz kolejny – i znów inaczej
Z Sylwią spotykamy się w Bystrej. Zaczynamy od długiego, łagodnego podjazdu asfaltem. W końcu jednak odbijamy do lasu. Początek okazuje się dość stromy, w końcu jednak wyjeżdżamy na znaną nam już z innych wypadów na Klimczok szutrówkę. Kolejne kilometry mijają w spokoju – droga jest wygodna, a nachylenie nieduże. W pewnym momencie jednak nasza przewodniczka odbija w nieznaną nam drogę. Zaczyna się robić ciekawie. Częściowo jedziemy, częściowo wypychamy – bywa stromo, a luźne kamienie (kto by przypuszczał…) nie ułatwiają ani jazdy, ani podchodzenia. Szlak okazuje się też dość tłoczny – spotykamy coraz liczniejsze grupy pieszych turystów. Od czasu do czasu odwracamy się, by rzucić okiem na rozpościerający się za plecami widok. Dziewczyny ulegają rosnącym masowo przy szlaku jagodom, co rozpoczyna dyskusję o sikających lisach i przenoszonej przez nie chorobie. W końcu docieramy na Magurę i dalej do schroniska pod Klimczokiem.
Kierunek może być tylko jeden
Pora najwyższa zdecydować, co dalej. Mnie Klimczok automatycznie łączy się z Błatnią. Lubię ten szczyt, poza tym to dosłownie rzut beretem, w dodatku raczej po płaskim albo w dół. Dziewczyny nie protestują i po długiej przerwie przy ruszamy w dalszą drogę. Na szczycie Błatniej chwila na fotki przy „bunkrze” i zjeżdżamy do Rancza na dalsze chillowanie. Najlepsza część dnia jednak wciąż przed nami…
Zjazd, który śni się po nocach
O szlaku harcerskim dużo słyszeliśmy, jednak – mimo, iż na Błatnią jeździmy stosunkowo często – nie udało nam się wcześniej na niego trafić. Na szczęście tym razem była z nami Sylwia, pełniąca rolę przewodnika i zapewniająca, że szlak ten jest genialny i koniecznie trzeba nim zjechać.
I wiecie co? Miała rację! Szlak jest dość wąski, przynajmniej w początkowym odcinku, i jak na górską, w pełni naturalną trasę przystało gdzieniegdzie potrafi zaskoczyć korzonkiem, kamieniem czy strumyczkiem. Mimo to nie ma tu praktycznie żadnej trudności. W głównej mierze to zasługa niewielkiego nachylenia – stromizn tu nie uświadczycie. Oczywiście trzeba uważać, szczególnie przy przecinaniu dwóch spływających z góry strumyków (wąsko!), jednak nic nie mąci radości z jazdy. Jak to napisał jeden z naszych Fanów – banan na twarzy do samego dołu. Mnie banan nie schodził chyba nawet dłużej. Jak tylko wróciliśmy do domu pytałem Basię „Kiedy znów pojedziemy na harcerski?”. Serio, ten zjazd szybko wskoczył na listę moich ulubionych. I zajmuje na niej bardzo wysoką pozycję. Ma tylko jedną – typową dla soczystych zjazdów – wadę. Szybko się kończy… Wyjeżdżamy w Jaworzu Nałężu, skąd przedzieramy się leśnymi ścieżkami w okolice hotelu Jawor. Czas na pyszny obiad w Karczmie pod Błatnią i powrót szutrówkami przez Wapienicę do Bielska-Białej. Po takiej wycieczce aż chce się planować kolejną… Dzięki Sylwia!
Track (częściowy): https://www.strava.com/routes/10024271
Zobacz też:
- Wyprawa w nieznane (Szyndzielnia – Klimczok – Karkoszczonka – Kotarz – Brenna)
- Magurka bez chemii… (Straconka – Magurka Wilkowicka – Czupel – Łodygowice)
- Gruba niedziela na Jaworowym