To się mogło źle skończyć…

To miał być wpis o męskim tripie na Żar. To mógł być wpis o tamtejszej Easy Line. Ale nią nie pojechaliśmy. Więc wpis będzie o glebach. W sobotę zaliczyłem bowiem glebę życia. Dosłownie

P1110188

Best Friends Forever – Octenisept i Altacet

Mam na koncie kilka gleb. Była ta w grudniu dwa lata temu, gdzie na śliskim rondzie zaliczyłem uślizg koła i w efekcie rozwaliłem nos. Była ta z maja zeszłego roku, po której straciłem na chwilę świadomość i wylądowałem na izbie przyjęć. Ostatecznie jednak skończyło się na powierzchownych otarciach i zadrapaniach. Było kilka mniejszych i większych przygód, na szczęście bez poważniejszych konsekwencji. Ale ten rok to jest gruba przesada. Zaczęło się niewinnie, od lekko zdartego kolana. Potem był szlif na Twisterze, który wyeliminował mnie z jazdy na kilka tygodni. Ledwo doszedłem do siebie – Twistera przyszlifowała Basia. Później o dziwo chwila spokoju, aż do zderzenia Basi z samochodem tuż przed wyjazdem w Gorce, skończonego skręceniem stawu skokowego i dewastacją przedniego koła w singlu. Wydawało się, że to już wyczerpuje limit nieszczęśliwych zdarzeń. Okazało się, że nic bardziej mylnego…

P1110186

Zaczęło się niewinnie…

To miała być spokojna męska wycieczka z Porąbki na Żar i z powrotem. Bardzo kusił mnie zjazd trasą Easy Line, jednak znajomy uznał, że z dolnej stacji PKL do Porąbki jest za dużo asfaltu i Easy Line nam nie pasuje, by zamknąć pętlę. Dlatego postanowiliśmy zjechać czerwonym szlakiem w kierunku Międzybrodzia Bialskiego. Z początku typowy beskidzki szlak pieszy – niezbyt stromo, ale sporo kamieni. Potem jednak robi się całkiem przyjemnie – gładka, szeroka droga, niezbyt stroma, wręcz zachęca do tego, żeby się rozpędzić. W pewnym momencie jadący z przodu Paweł zatrzymuje się, a ja go mijam.

Błąd numer 1.

Zachęcony gładkością trasy nabieram prędkości.

Błąd numer 2.

Paweł z tyłu krzyczy coś o urwisku, które znajduje się gdzieś na szlaku. W końcu widzę je przed sobą. Naciskam hamulce a rower zaczyna tańczyć, tylne koło ucieka raz w lewo, raz w prawo.

Będzie bolało…

Ziemia. Czubki drzew i niebo. Ziemia. Niebo. Ziemia i kawałek kasku. Niebo.

Kurwa… Kurwa! Kuuuuuurrrrrrrrwaaaaaa!!!!!!!

Przez głowę przemyka mi myśl – „Dlaczego nie mogę się zatrzymać?”

W końcu udaje się. Podnoszę się z ziemi i z niemałym zaskoczeniem zauważam, że znajduję się na zboczu, kilka ładnych metrów poniżej drogi…  Paweł, widząc, że żyję i wstałem o własnych siłach postanawia ostrzec naszego trzeciego towarzysza panicznym „hamuuuujjjj!!!”, a ja wdrapuję się na górę, po drodze zbierając rower, który pokonał znacznie mniejszy dystans niż ja. Na górze zaczyna się szacowanie strat.

Mogło być gorzej. Dużo gorzej…

Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że nic wielkiego się nie stało. Najgorsze jest niewielkie, ale dość głębokie rozcięcie tuż poniżej łokcia. Do tego otarcie nad okiem – standardowo, od kasku – oraz zadrapania na szyi. Bliższe oględziny, już w domu, wykażą jeszcze sińce i otarcia na ręce, ramieniu, udzie, plecach i… poniżej pleców. Patrząc na charakter i rozmiar tej gleby mogę powiedzieć, że miałem całe mnóstwo szczęścia. Nic nie złamałem, nie zwichnąłem ani nie skręciłem… Jakimś cudem…


 

P1110194

Przez długi czas jeździliśmy bez apteczki, ale często mieliśmy ze sobą materiały opatrunkowe i jakiś „odkażacz”. Jakiś miesiąc temu dostałem apteczkę z akcji Kręć kilometry, organizowanej przez Allegro. Stała się ona stałym wyposażeniem plecaka, z którym jeżdżę. Mała, poręczna i wygląda, że ciężko będzie ją szybko zniszczyć. Niestety wyposażenie nie jest idealne – przede wszystkim brakuje czegoś do odkażenia i oczyszczenia ran. Dwie mikroskopijne chusteczki nawilżone alkoholem to zdecydowanie za mało i warto zawczasu uzupełnić zawartość. Swoją drogą, jeżdżę z apteczką miesiąc i sięgałem do niej już dwa razy – czyżbym wożąc ją ze sobą kusił los? 😉


P1110189

Co dalej?

Lizanie ran. A w dalszej perspektywie? Czy przestanę jeździć? Nic z tych rzeczy. Owszem, pojawiają się po takich wypadkach myśli, że może to nie dla mnie, nie nadaję się i tak dalej. Ale, sami wiecie, co cię nie zabije to cię wzmocni, jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz i cała reszta tych wyświechtanych hasełek, brzmiących jak coachingowy bullshit. Ale lekcja pokory została odebrana, czas wyciągnąć wnioski.

Zobacz też:

2 thoughts on “To się mogło źle skończyć…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.