Taką jesień to ja rozumiem :)

Patrząc na to, co dzieje się za oknami i mając na uwadze ubiegłą zimę, można mieć nadzieję, że całoroczne jeżdżenie nie będzie wymagało wiele samozaparcia. Siedzenie w domu przy takiej pogodzie, jaką mogliśmy się cieszyć chociażby w miniony długi weekend jest po prostu grzechem.

W poniedziałek postanowiłem ubłocić trochę siebie i rower, sprawdzając jednocześnie kilka ścieżek, którymi planowałem przejechać się od dawna. Zacząłem od wjazdu na Dębowiec, najniższy i jeden z najbardziej oklepanych szczytów w okolicach Bielska-Białej. Szybko stało się jasne, że nie tylko ja postanowiłem wykorzystać piękną pogodę – tylu spacerowiczów nie widziałem w górach od bardzo dawna. Niestety duża liczba puszczonych luzem dzieci zmuszała do nieustannej koncentracji. Oczywiście nie brakowało też rowerzystów. Na Dębowcu skręciłem za schroniskiem w prawo, zjeżdżając do Wapienicy. Opisywałem już ten odcinek tutaj, więc nie będę się powtarzał. Po dojechaniu do asfaltu skręciłem w prawo, w kierunku zapory, jednak tuż przed prowadzącym do niej podjazdem odbiłem ponownie w prawo. Tuż przed zamkniętą bramą jest mostek, którym można przedostać się na drugą stronę rzeki. Stąd możemy wybrać szlak na Błatnią, drogę prowadzącą do parkingu w Wapienicy, albo szeroką drogę przeciwpożarową biegnącą w górę:

Zdecydowałem się na tę ostatnią opcję, licząc, że doprowadzi mnie ona do Jaworza. Podjazd jest dość długi, wymagający kondycyjnie, ale nie technicznie. Po kilku minutach mozolnego kręcenia robi się płasko, nawierzchnia przypomina stół, więc można się nieźle rozpędzić. Przyjemność z jazdy tą drogą muszę uznać za naprawdę sporą. W końcu dojechałem do dużego placu z charakterystyczną zieloną amboną:

Tuż za amboną kusi wąska ścieżka odbijająca w prawo, jednak ja postanowiłem jechać w lewo, pozostając na drodze. Później okazało się to błędem, na szczęście z gatunku tych przyjemnych. Tuż za zakrętem czekał na mnie fantastyczny zjazd – szeroki, ale dość stromy i bardzo długi. Chwila przyjemności, jaką mi zapewnił była warta tego, co działo się później. Droga wyprowadziła mnie bowiem na… czyjąś posesję. Miałem do wyboru powrót albo próbę jazdy niezbyt przyjaźnie wyglądającą ścieżką, która według map prowadziła donikąd. Wybrałem ścieżkę, zakładając, że jak będzie nieprzejezdna to zawrócę. I zawracałem szybciej, niż planowałem – po kilku minutach walki z błotem i koleinami niewidocznymi pod grubym dywanem liści dotarłem do miejsca bardzo urokliwego, ale uniemożliwiającego dalszą jazdę. Niestety powrót do placu z zieloną amboną oznaczał, że zjazd, którym cieszyłem się przed chwilą teraz będzie wymagającym podjazdem. Przy ambonie postanowiłem zaryzykować jeszcze raz i sprawdzić wąską ścieżkę, którą za pierwszym razem odpuściłem. Szybko stało się jasne, że powrót nią nie będzie przyjemnością, miałem więc nadzieję, że wyjadę w jakimś sensownym miejscu. Ścieżka bowiem była stroma, pełna kamieni i korzeni i z wąskiej szybko zmieniła się w bardzo wąską. Krótko mówiąc – fajny, techniczny i niestety krótki singielek. Las szybko się skończył i po krótkim przejeździe przez jakąś łąkę wyjechałem na asfalt. Wiedziałem, że jestem w Jaworzu i na czuja zacząłem powrót do Wapienicy, a potem – ponownie zaliczając Dębowiec – do domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.