A mimo to prowadzę rowerowego bloga. Bo przecież blog to fejm, kupa hajsu i prezenty od producentów…
Naturalne połączenie
Ok, w zasadzie nie muszę się nikomu tłumaczyć z tego co robię. Jednak zagląda tu coraz więcej osób, zakres działalności WK w mediach społecznościowych się rozszerza, a ja sam zaczynam traktować tworzenie bloga nieco inaczej, niż na początku. Dlatego uznałem, że warto w kilku słowach wyjaśnić, dlaczego taki rowerowy leszcz jak ja zabrał się za pisanie bloga.
Tak naprawdę nigdy nie ukrywaliśmy z Basią, że na rowerach jeździmy od niedawna, a tam gdzie było to potrzebne podkreślaliśmy fakt, że jesteśmy początkujący (no dobra, na dzień dzisiejszy może bardziej średnio-zaawansowani, ale wciąż wiele nauki przed nami). Zaczęliśmy jeździć dla rekreacji i poprawy formy. Wkręciliśmy się na maksa i wkręcamy coraz bardziej.
Pisanie po pierwsze sprawia mi przyjemność, a po drugie zajmuję się nim zawodowo. Połączenie tych dwóch rzeczy wydało mi się zatem czymś oczywistym. Założenie fanpage’a na Facebooku to nic innego jak pójście za ciosem. Niedawno w ramach uzupełnienia obecności w mediach społecznościowych założyliśmy konto na Instagramie i kanał na YouTube. Ten ostatni jest wielkim eksperymentem i jego przyszłość pozostaje niepewna.
Najważniejsze jednak, że wszystko co robię, robię dla przyjemności. Swojej, ale mam nadzieję, że także i Waszej.
Darmowe ciuchy i kupa hajsu
I to naprawdę nie jest tak, że wymyśliłem sobie, że będę balował za kasę z blogowania a producenci zarzucą mnie ciuchami, rowerami i innym sprzętem „do testów”. Prawda jest taka, że na blogu nie zarobiłem ani złotówki i nie dostałem nic od żadnego producenta za darmo. I nie żalę się – bo do niedawna nawet nie wysłałem ani jednego maila do producenta sprzętu czy odzieży z zapytaniem o taką możliwość. Wszystkie nasze rowery kupiliśmy za własne pieniądze, a jeżeli udało nam się je kupić taniej niż normalnie to nie dlatego, że prowadzimy bloga. Ubieramy się też sami. Nowe rowery poznajemy głównie na różnego rodzaju dniach testowych – wyjątkiem jest (na razie) Dragon Bike Components Leaf, którego dostaliśmy do testów przede wszystkim dlatego, że znajomość z jego twórcą sięga jeszcze czasów sprzed bloga.
Niemal wszystkie statystyki i zasięgi, jakie osiągamy w internetach są naturalne. Tylko raz puściłem reklamę fanpage’a na Facebooku. Za całe 20 złotych. Cały czas nie przeniosłem bloga na własny serwer i korzystam z domeny WordPressa. To chyba wyraźnie pokazuje, że nie o fejm ani kasę tu chodzi.*
*już przeniosłem
To, że traktuję tego bloga hobbystycznie nie oznacza jednak, że nie ma on – oczywiście w moim mniemaniu – żadnej wartości dodanej.
Nie każdy jest prosem!
Czy to, że nie mamy pierdyliona lat doświadczenia i nasze umiejętności jazdy na rowerze nie są wybitne, oznacza, że nie powinniśmy się wypowiadać publicznie na temat szeroko pojętego kolarstwa?
Takich jak my – początkujących i rozwijających się – rowerzystów jest mnóstwo. Problem w tym, że tester, który oblatał w swoim życiu setki różnych rowerów inaczej patrzy na sprzęt niż człowiek, który właśnie zamierza się przesiąść z marketowego sztywniaka na pierwszego fulla i nie do końca wie, czym jest „reach”. Nie wspominając już o miejscówkach – to, że w jakiś stary wyjadacz napisał w gazecie czy na blogu, że jakieś miejsce jest do zjechania z palcem w… nosie, nie oznacza, że ktoś inny nie będzie tam miał problemów. No i pozostaje kwestia subiektywnych odczuć. Coś, co jednego zachwyci, dla drugiego będzie beznadziejne. Dlatego im więcej opinii, tym lepiej. A to daje miejsce na kolejne blogi czy vlogi i pozwala na to, by tworzyli je ludzie z różnym doświadczeniem.
Podstawą każdego bloga jest subiektywne podejście do podejmowanych kwestii. To nie magazyn, od którego wymaga się obiektywnych opinii potwierdzonych wynikami z laboratorium. Na każdym kroku podkreślamy więc, że wyrażane tu opinie wynikają z naszych własnych odczuć. Można się z nimi zgadzać lub nie – chętnie wysłuchamy argumentów i podejmiemy dyskusję.
Idzie nowe.
Jak już wspomniałem, oboje wkręcamy się w jazdę coraz bardziej. Rozwijamy się, nasze umiejętności rosną. Rozwijać się będzie też ten blog. W jaki sposób – zobaczycie już wkrótce. Ale na pewno nie zmieni się jedno – ważniejsza będzie dla nas przyjemność z jego tworzenia, niż rosnące statystyki i dolary na koncie. A jak przestanie nas bawić, to po prostu przestaniemy go tworzyć.
Zobacz też:
Napisałem parę miesięcy temu podobny artykuł… Prawie kliknąłem „Opublikuj”, ale się powstrzymałem. Nie ma sensu się tłumaczyć – niektórzy i tak nie zrozumieją i dalej będą się wpatrywać w prosów jak w obrazek… A inni docenią dobrze opisany punkt widzenia riderów o podobnym doświadczeniu (patrząc po szlakach: 80% to początkujący). Lepiej skupić się na tych czytelnikach, którzy to rozumieją, bo pozostali i tak Cię oleją.
Szczerze mówiąc to też się zastanawiałem nad publikacją. Uznałem jednak, że zamiast odpowiadać każdemu z osobna, kim ja jestem, że uzurpuję sobie prawo do pisania o rowerach, lepiej mieć uniwersalną odpowiedź 😉
Wpis odebrałem jako dosyć emocjonalny, jakby ktoś nadepnął Wam na odcisk. Nie przyjmujcie się tym, róbcie dalej Swoje, tak jak Wam pasuje. Myślę, że czytelników nie zabraknie. Takie blogi jak Wasz czy blog Michała (1enduro) są dla takich jak ja (bardzo początkujących) doskonałą skarbnicą wiedzy. Czuje się, że robicie to z pasją i wkładacie w tą robotę całe serducho. Pozdrawiam.
Krzysztof – niestety na swojego pierwszego hejtera musimy jeszcze poczekać 😉 Dzięki za miłe słowa i cieszymy się, że dla kogoś to co robimy jest przydatne 🙂 Pozdrawiamy również!