Zarówno Wielką Raczę, jak i Rycerzową, odwiedzałem pieszo jesienią ubiegłego roku. Na rowerze idealnym posunięciem wydawało się połączenie tych dwóch punktów. Niestety przyroda i rzeczy martwe nie były po mojej stronie…

Startuję z parkingu w Rycerce Górnej Kolonii. Żółty szlak na Wielką Raczę zapamiętałem jako stosunkowo przyjemny. Z perspektywy siodełka zdaje się to potwierdzać. Jest szeroko, bez ekstremalnych stromizn. Główną trudnością wydają się luźne kamienie, z którymi trzeba trochę powalczyć. W dolnej części szlak jest mocno odsłonięty – w upalny dzień można się usmażyć. Górna prowadząca przez las daje wytchnienie. Wspominałem już w poprzednim wpisie z Wielkiej Raczy, że w pewnym momencie szlak odbija w prawo, w wąską ścieżkę. Odbicie to jednak jest źle oznaczone i łatwo je przegapić. Na rowerze to nawet lepiej – dojazd do czerwonego szlaku prowadzącego z Przegibka i dotarcie nim do samego schroniska wydaje się przyjemniejszą opcją. Przejechanie całości trudno uznać za wyczyn. Mnie zajęło jakieś 40 minut plus kilka przerw.
Na górze oczywiście krótka przerwa na izotonik i podziwianie widoków i ruszam w kierunku Przegibka i Rycerzowej. Czerwony szlak, prowadzący w dużej mierze wzdłuż granicy, to pełen przekrój tego, co można spotkać w górach. Są kamienie, szybkie przejazdy przez hale, wąskie, najeżone korzeniami zjazdy i sporo podjazdów. W pierwszej części przeważa tendencja płasko-zjazdowa. Przeszkadza fakt, że szlak jest zaniedbany – miejscami gałęzie skutecznie ograniczają widoczność, nie brakuje powalonych drzew, grząskiego błota i bałaganu pozostawionego przez leśników.
Dalej niestety charakter zmienia się – podjazdy są coraz częstsze. Nie są strome, ale naturalny charakter utrudnia skutecznie jazdę. W pewnym momencie trafiam na rozjazd – szlak zdaje się skręcać w kierunku schroniska na Przegibku, a przygraniczna droga prowadzi dalej prosto. Wybieram opcję numer dwa. Zaczynam krótki wypych, potem szybki zjazd i znów znajduję się na szlaku. Po chwili staję przed kolejnym wyborem – mogę jechać dalej czerwonym albo odbić na niebieski. W miejscu, w którym jestem, czerwony oznacza wypych, niebieski zdaje się znacznie przyjemniejszy. Spotkany po drodze rowerzysta zalecał jednak czerwony, strasząc przedzieraniem się przez krzaki i ostrym wypychem na niebieskim. Zdaję się na doświadczenie innych.
A chwilę później zaczyna grzmieć. Burza szaleje dookoła, ale przez długi czas udaje mi się jej uniknąć. Tam gdzie trzeba wypycham rower, gdzie się da jadę, licząc na to, że zdążę do schroniska. Deszcz jest już w zasadzie nade mną, ale bardziej go słyszę niż czuję. Odbicie od szlaku prowadzące prosto do bacówki na Rycerzowej – z pominięciem szczytu – zauważam przypadkiem i w ostatniej chwili. W tym samym momencie dopada mnie ulewa. Do bacówki dojeżdżam niecałe dziesięć minut później. O dziesięć za późno – woda chlupocze w butach, skarpetki, rękawiczki i koszulkę można wykręcać.

Z oczywistych względów postój zajmuje mi więcej czasu, niż miałem w planach. Przynajmniej udaje mi się trochę wysuszyć. W zapasie mam też koszulkę termiczną, znacznie przyjemniejszą niż przemoczony t-shirt. W końcu deszcz ustępuje, a ja ruszam dalej. Wracam na węzeł szlaków na Hali Rycerzowej i zaczynam wspinaczkę na Małą Rycerzową, skąd zaczynam zjazd czerwonym szlakiem w kierunku Rycerki Dolnej.

Zaczyna się obiecująco. Szlak z początku wygląda na taki, który w innych okolicznościach przyrody mógłby dawać sporo frajdy. Po niedawnej ulewie mokre kamienie i korzenie czekają jednak na mój błąd. Przemyślenia na temat szlaku przerywa wystrzał i syk uciekającego powietrza… Oczywiście, że nie mam dętki. Przecież zawsze ją ze sobą wożę i nigdy nie była mi potrzebna, więc tym razem została w domu. W sumie to było oczywiste, że jeśli kiedyś złapię kapcia, to właśnie teraz.

Sprowadzam rower do Mładej Hory i porzucam go. A dokładniej mówiąc, zostawiam w stodole u jakiejś miłej starszej pani. Przede mną 13 kilometrów spaceru do samochodu. Co robić, idę, zbieram grzyby i nucę sobie:
A co za tym idzie, nie jestem w stanie skończyć tego wpisu. Plan zakładał odbicie z Mładej Hory w stronę Joneczkowych Rycerek (jakkolwiek to się odmienia), przebicie się z powrotem na Przegibek i stamtąd zjazd do Rycerki Górnej. Niestety tę część trasy musicie zweryfikować sami. Oby bez przygód!
Dobrze, że było gdzie chociaż przechować rower 🙂 Takie przygody zdarzają się każdemu z nas, i to zawsze wtedy, kiedy nie bierze się dętki (bo zawsze wszystko bylo ok) 😛