Pojechałem gravelem na Malediwy. Te w Jaworznie. (Park Gródek Jaworzno)

Dużo sobie obiecywałem po tej wycieczce. Miał być chill na trawce, piękne widoki, moczenie nóg w turkusowej wodzie, cisza i spokój. Taa, na pewno…

W Jaworznie sobie pochilluję, ale najpierw trzeba się tam dostać

Droga do Jaworzna (i z powrotem) miała drugorzędne znaczenie, ważniejszy był cel. Trasę wyznaczyłem więc w ciemno, ufając, że Komoot wie, co robi. W efekcie pierwsze 35-40 kilometrów z Bielska-Białej, przez Brzeszcze, Oświęcim i Gorzów okazało się nudną jazdą po asfaltowych drogach i ścieżkach rowerowych. Po drodze robię tylko jeden krótki postój – w Jawiszowicach, przy kolorowej, ogólnodostępnej pasiece.

Jeżeli o jazdę chodzi, najciekawszy fragment to chyba przejazd przez Oświęcim – najpierw całkiem niezłą scieżką rowerową, a później żwirowym wałem. Potem jeszcze trochę asfaltu, przejazd niewielkim mostkiem nad rzeką Przemszą i w końcu trafiam na znacznie przyjemniejsze nawierzchnie.

Zbiornik Dziećkowice po raz pierwszy

Docieram do Zbiornika Dziećkowice, będącego wspomnieniem po kopalni piasku Maczki-Bór. Objeżdżam go od wschodniej strony. Po drodze trafiam na niewielką, bardzo przyjemną plażę. Zatrzymuję się na niej na chwilę, by poudawać, że jestem na wczasach. Niestety, temperatura i grille dookoła sugerują, że to bardziej wczasy nad Bałtykiem niż ciepłe kraje. Brakuje tylko parawanów. Dziećkowice jawią się jednak jako miejsce warte odwiedzenia. Po dłuższej chwili wracam na trasę. Leśna droga biegnąca pomiędzy zbiornikiem (a raczej otaczającym go murem) z jednej strony i Przemszą z drugiej, okazuje się rewelacyjną odmianą po dotychczasowych asfaltach. Miejscami jest jednak bardzo dziurawa i wymaga sporej uwagi.

W końcu jednak muszę przedostać się na drugą stronę Przemszy. Nawigacja twierdzi, że najlepszy sposób to przejście po kładce wzdłuż… autostrady A4. Rower na ramię, wdrapuję się po schodach w kierunku autostrady, chodnikiem na drugą stronę, rower na ramię, po schodach w dół i wracam na trasę. Kolejne kilometry to znów mało zapadające w pamięć asfalty i ścieżki rowerowe, przejazd przez Jaworzno, dużo nudy. W pewnym momencie nawigacja każe mi jednak zjechać z drogi rowerowej między pola, co początkowo wywołuje małe zdziwienie, a potem ogromny uśmiech. Przejeżdżam przez pola, niewielki lasek, potem trochę asfaltu między zabudowaniami i znowu las. Zielono, cień, cisza, pod kołami przyjemna, lekko piaszczysta nawierzchnia. Czego chcieć więcej?

Polskie Malediwy – Park Gródek w Jaworznie

A potem wyjeżdżam z lasu i nagle znajduję się w tłumie ludzi. To może oznaczać tylko jedno – cel jest blisko. Niestety, patrząc na te tłumy wiem już, że z chillowania na trawce nic nie będzie.

Gródek to pozostałość po dawnej cementowni i zakładach dolomitowych. Podobno kamieniołom został zalany, ponieważ ktoś zapomniał zapłacić rachunek i dystrybutor wyłączył prąd. Doprowadziło to do zatrzymania pomp odpowiedzialnych za odprowadzanie wody i zalania kamieniołomu. Na dnie jeziora wciąż można znaleźć sprzęt, który przed laty tu pracował – stąd określenie „Koparki”, którego czasem używa się w odniesieniu do Parku. Koparki to również nazwa tutejszej bazy nurkowej.

Na Park składają się dwa jeziora – Orka i Wydra. W Orce funkcjonuje baza nurkowa, Wydra znana jest głównie z drewnianych kładek i altanek, znajdujących się częściowo pod wodą. Pomiędzy nimi spora przestrzeń, na której można się rozłożyć z kocem albo leżaczkiem. Dookoła rozbudowana sieć ścieżek, a także schody, dzięki którym można wdrapać się na ściany kamieniołomu i spojrzeć na całość z góry.

I jest tu naprawdę ładnie, pewnie gdybym mieszkał w okolicy to często bym tu wpadał, ale… te tłumy mnie zniechęcają. Na kładkę w Wydrze nawet nie próbuję się dostać. Ludzie stoją w kolejce, poruszają się po niej gęsiego, małymi kroczkami. Co w tym fajnego? „Może w tygodniu byłoby lepiej” – myślę sobie. Potem jednak do moich uszu docierają słowa jakiegoś lokalesa, z których wynika, że w Parku jest tłoczno bez względu na dzień tygodnia. Nie dla mnie to. Obchodzę Park dookoła i szybko się ewakuuję. Kieruję się z powrotem w kierunku Dziećkowic.

Zbiornik Dziećkowice po raz drugi

Tym razem planuję jednak objechać Dziećkowice od strony zachodniej. Droga okazuje się przyjemniejsza niż na drugim brzegu. Momentami dość piaszczysta, jest jednak w pełni przejezdna, prowadzi przez bardzo przyjemny las. Idealne warunki dla gravela. Po raz drugi tego dnia Dziećkowice okazują się bardzo przyjaznym miejscem. Po zachodniej stronie zbiornika czekają też lokale gastronomiczne. Rewelacja, bo potrzebuję długiej przerwy, piwa i obiadu. Niestety, również tutaj nie udaje się uniknąć tłumów. Wybieram włoską knajpkę z dużym ogródkiem i zajmuję jedyny wolny stolik. Ładuję baterie wymarzonym piwem i całkiem niezłą pizzą. Chętnie posiedziałbym dłużej, ale słońce wisi coraz niżej, dając wyraźny znak, że trzeba się zbierać. Za mną jakieś 70 kilometrów, przede mną jeszcze nieco ponad 40. I znowu ten asfalt przez Gorzów, Oświęcim, Brzeszcze… Dzień zamykam z wynikiem 116 kilometrów. Odhaczam też kolejne miejsce z listy „must see”. Ale czy jestem w pełni usatysfakcjonowany? Hmm…

Zobacz również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.