Jura to piaski. Każdy, kto chociaż raz próbował tam jeździć wie o tym doskonale. Ale jakiś czas temu przekonaliśmy się, że asfalt też tam mają niczego sobie. Dlatego po raz kolejny wzięliśmy tam rowery na wąskich kołach.
Plan był prosty – pociąg do Zawiercia, przejazd do Ogrodzieńca i dalej w kierunku Częstochowy. Tam gdzie to możliwe trzymamy się rowerowego Szlaku Orlich Gniazd. Tam, gdzie na naszych rowerach jechać się nie da – szukamy objazdów. Już w Zawierciu okazało się, że nie będzie tak łatwo. Wyjazd z miasta zajął nam nieco więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Wszystko za sprawą map Google, które wywiozły nas w pole – dosłownie. W końcu jednak udaje nam się dostać do zamku Ogrodzieniec, który – wbrew pozorom – wcale nie znajduje się w Ogrodzieńcu.
Sam zamek robi duże wrażenie. To, co znajduje się wokół budzi jednak niesmak. Wątpliwej jakości atrakcje i tandetne „pamiątki” rodem z Chin mają tylko jeden cel – wyciąganie pieniędzy z kieszeni rodziców, którzy przyjechali tu z dziećmi (albo wysłali je na kolonie). Po krótkiej przerwie i zaopatrzeniu się w mapę ruszamy dalej Szlakiem Orlich Gniazd w kierunku Morska. Początek jest obiecujący – rewelacyjny asfalt, fajne widoki czy mały ruch samochodowy to rzeczy, do których te okolice zdążyły nas już przyzwyczaić.
Niestety czar szybko pryska – popełniamy błąd i przed nami pierwsze tego dnia butowanie po szutrach i leśnych drogach. Na szczęście udaje nam się dotrzeć do kolejnego asfaltu i resztę drogi do Morska pokonujemy na kołach. Niestety droga dojazdowa do ruin i położonego przy nich ośrodka wypoczynkowego odbiega od tutejszego standardu – resztek starego asfaltu trzeba się doszukiwać pomiędzy głębokimi dziurami. Kawałki szutrowe i fragment z kostki brukowej wcale nie poprawiają sytuacji – wręcz przeciwnie.
Z Morska ruszamy dalej w kierunki Bobolic i Mirowa. Na początek kolejny spory kawałek jesteśmy zmuszeni pokonać z buta. Później kilka razy korzystamy z mapy, szukając objazdów. Przed samymi Bobolicami znów trafiamy na las. Mapa nie ma dla nas dobrych wiadomości – na objazd nie ma szans. Na szczęście leśny odcinek nie jest długi, w dodatku sporą część udaje się nam przejechać. Odnowiony zamek w Bobolicach, brzydko mówiąc, olewamy, już tu byliśmy. Zatrzymujemy się za to przy ruinach w Mirowie – czas na obiad.
Udaje nam się w ostatniej chwili uciec przed deszczem. Pada przez godzinę, robi się już późno, podejmujemy więc decyzję o skróceniu wycieczki. Plan maksimum zakładał dojazd Orlimi Gniazdami do Olsztyna i stamtąd odbicie do wsi Złoty Potok, w której mamy spędzić najbliższe dni. Ze względu na czas postanawiamy jednak prosto z Mirowa jechać do celu.
Trasę znamy doskonale, pokonaliśmy ją już wiele razy. Możemy więc cieszyć się gładkim asfaltem, zachodzącym słońcem i widokami – a te są naprawdę fantastyczne.
Przed nami dwa dni relaksu a potem powrót. Ze Złotego Potoka ruszamy przez Olsztyn do Częstochowy. Trasa krótka i szybka, w stu procentach asfaltowa. Tym razem jednak nie patrzymy na szlaki rowerowe, przebieg trasy ustalamy sami na podstawie mapy.
Więcej Jury? Zobacz: