Zima. Jedni katują się na trenażerach, inni nie odmawiają sobie przyjemności z jazdy. I wcale nie chodzi mi o jazdę na nartach.
Ja sam jestem zwolennikiem jazdy również zimą. Dlatego kiedy ekipa Fatbikes Beskidy zaproponowała mi wspólny wypad na Jaworowy, nie mogłem odmówić. Tym bardziej, że była to okazja do poznania nowej miejscówki i przekonania się na własnej skórze, jak jeździ się na grubasie.
Pierwsze zaskoczenie – podjazd
Startujemy z miejscowości Tyrka (a przynajmniej tak twierdzi mapa). Podjazd należy do tych raczej lekkich – jest stosunkowo długi, ale nachylenie nie przyprawia o ból głowy. Wystarczy odpowiednio dobrać przełożenie i kręcić w stałym tempie. O dziwo na facie jest to zaskakująco łatwe – rower w żaden sposób nie przeszkadza i nie utrudnia zdobywania kolejnych metrów w górę. Po chwili zapominam o tym, na jakim rowerze jadę – przypomina mi tylko spojrzenie w dół, na szeroką oponę. Szybko też uwidacznia się jego przewaga nad zwykłymi rowerami na śliskiej nawierzchni. Jeżeli próbowaliście kiedyś wspinać się po śniegu na cienkich oponach, na pewno znacie uczucie, gdy tylne koło traci przyczepność i tylko od Waszych umiejętności zależy, czy rower będzie jechał dalej. W facie – z oczywistych względów – zjawisko to praktycznie nie występuje. Dzięki temu bez problemów i jakiegoś wyjątkowego wysiłku szybko docieramy do schroniska.
Jaworowy – dodaj do ulubionych!
Na szczycie witają nas fantastyczne widoki w niemal każdym kierunku. Robimy krótką przerwę w sprawiającym wrażenie gościnnego schronisku i ruszamy w dalszą drogę. Podobno możliwości zjazdu z Jaworowego jest całe mnóstwo – koniecznie trzeba będzie wrócić tu w sezonie i to sprawdzić. Coś mi się wydaje, że będziemy tam z Basią częstymi gośćmi – jest w tym miejscu coś, co powoduje, że mimo, iż spędziłem tam raptem chwilę, to mam ochotę wrócić i poznać je lepiej.
Nie masz fatbike’a? Wypożycz go!
Wbrew nazwie Fatbikes Beskidy nie zajmują się tylko grubasami – w ich ofercie znajdują się także rowery szosowe i akcesoria. Fatom poświęcają jednak wiele uwagi. Każdy może wziąć udział w organizowanej przez nich wycieczce albo wypożyczyć fata na wypad ze znajomymi czy urlop. I nie trzeba wcale jechać do Cieszyna – rowery mogą zostać dostarczone w wybrane miejsce. To doskonałe rozwiązanie dla każdego, kto nie ma ochoty kupować niszowego roweru, ale od czasu do czasu chciałbym spróbować czegoś innego.
Zaskoczenie drugie – zjazd
Wybieramy zjazd do miejscowości Reka. Szybko przekonujemy się, że faty nie lubią miękkiego, głębokiego śniegu. Obniżenie ciśnienia w baloniastych oponach trochę pomaga, jednak spory odcinek pokonujemy „z buta” – jazda jest bardzo trudna, a miejscami wręcz niemożliwa. Na ubitym śniegu sytuacja zmienia się diametralnie – można puścić hamulce i zdać się na sprzęt. Nie oznacza to jednak, że rower nie wymaga kontroli. Wręcz przeciwnie. Kluczowe w jeździe na fatbike’u jest utrzymanie kierunku na wprost. Paradoksalnie jest to też najtrudniejsze – przednie koło lubi nadawać swój własny tor jazdy, niekoniecznie zgodny z tym, czego oczekujemy. Dodatkowym utrudnieniem są koleiny – wyjazd z nich nie należy do łatwych zadań. Złapanie odpowiedniego rytmu może trochę potrwać, zgubienie go jest znacznie łatwiejsze. Z drugiej strony taka jazda jest doskonałym treningiem techniki – utrzymanie balansu wymaga sporo uwagi i odpowiednich umiejętności. W sezonie na pewno to zaprocentuje!
Podsumowanie
Oczywiście krótka wycieczka (no dobra, w sumie ponad 30 kilometrów, więc nie taka krótka) nie wystarczy, by w pełni odpowiedzieć na pytanie o sens fatbike’ów. Ja osobiście miałem mnóstwo frajdy, chociaż momentami nie było tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać – pogłoski o tym, że grubasy jeżdżą wszędzie i po wszystkim zdają się mocno przesadzone. Na pewno w zimowych warunkach fat pozwala na więcej i i nadaje się nawet na dłuższy wypad. Na szczęście nie trzeba go od razu kupować – wypożyczenie grubasa to świetna opcja, która pozwoli każdemu na wyrobienie sobie własnej opinii. Ja sam z przyjemnością skorzystam z kolejnej szansy wskoczenia na fata.
Zobacz też: