Chyba nic w świecie rowerów nie ma tak wielkiej grupy hejterów, jak rowery elektryczne. Odsuwając uprzedzenia na bok, postanowiłem sprawdzić, czy słusznie. Z pomocą przyszedł sklep Trek Bielsko-Biała, który pożyczył mi testowego Powerfly’a.
Sam jedzie pod górę? Fajnie… chyba
Siedziałem wcześniej na kilku elektrykach, ale uczucie, kiedy przy włączonym wspomaganiu próbujesz ruszyć nadal mnie zaskakuje. Wystarczy lekko nacisnąć na pedały, a rower zaczyna przyspieszać w sposób, którego się nie spodziewasz. Dopóki jest płasko bez wspomagania Powerfly jeździ jak zwykły rower. Pod górę z włączonym wspomaganiem jest tak, jak wszyscy się spodziewacie – szybko i lekko. Korzystałem tylko z dwóch pierwszych trybów wspomagania – pozostałe mają chyba tylko na celu szybsze rozładowanie baterii. Różnica między poszczególnymi trybami jest mocno widoczna zwłaszcza przy przejściu z wyższego na niższy. Jadąc w trybie „Tour”, czyli drugim, nie musiałem nawet przejmować się zmianą przełożeń. Po zejściu do niższego „Eco” robiło się wyraźnie ciężej i konieczna była zmiana przełożenia na niższe. Śliskie kamienie czy korzenie nie robią na rowerze wrażenia, nie ma mowy o uślizgach tylnego koła. Ogólnie na podjazdach rola rowerzysty sprowadza się do pilnowania kierunku jazdy i bezwiednego kręcenia nogami. Trochę jak zombie. Osobiście nie znalazłem w tym żadnej przyjemności. Jedyne emocje wzbudzało obserwowanie znikających kresek wskazujących na stopień naładowania baterii.
„E” jak enduro?
Jakoś nie mam przekonania. Tak, ma 150 milimetrów skoku i koła typu „plus”. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie służą one poprawie jego zdolności w trudnym terenie. Ich rolą jest raczej niwelowanie masy, jaka wiąże się z dołożeniem do ramy silnika i baterii. Dopóki jest w miarę gładko w sumie niewiele różni się od tradycyjnego roweru. Bardzo szybko nabiera prędkości i doskonale ją utrzymuje, ale wytracanie prędkości trzeba odpowiednio wcześnie zaplanować. Jak wspomniałem na filmie rewelacyjnie też wkleja się w bandy. Jednak na zjazd z Szyndzielni Dziabarem czy nawet Dębowcem się nie odważyłem. Pewnie w odpowiednich rękach Powerfly poradziłby sobie z dywanami korzeni czy dużymi kamieniami. Dla mnie jednak to raczej sprzęt do trzaskania kilometrów po łagodnych szlakach. Trzeba tylko pamiętać o naładowaniu wcześniej baterii. Albo spakować do plecaka ładowarkę i zarezerwować sobie czas na pobyt w jakimś schronisku – ładowanie do pełna trwa podobno pięć godzin.
Dla kogo on jest?
Tak jak wspomniałem na filmie – przede wszystkim dla osób, które z jakiegoś powodu (wiek, choroby, kontuzje) nie mogą jeździć na rowerze tak, jakby chciały. Ewentualnie dla kogoś, kto ma ambicje robienia dziesiątek kilometrów po górskich szlakach. Teoretyczny zasięg w trybie „Eco” wynosi ponad 70 kilometrów, a to już naprawdę gruba wycieczka. No i trzeba mieć wyje…ne na innych. Ja osobiście miałem wrażenie, że pokazywanie się na tym rowerze na Koziej Górze to trochę siara – jeszcze za mało mam siwych włosów na głowie.
Zobacz też:
- Trek Demo Days, czyli plusy są fajne!
- „Trail” czyli co? (na przykładzie Trek Remedy)
- Rower elektryczny – tylko dla seniora?