Łączy je jedno – nikogo nie pozostawiają obojętnym. Albo się je kocha, albo nienawidzi. Niektóre znikają bez śladu, inne szybko stają się częścią rowerowej codzienności. Dlaczego projektanci rowerów prześcigają się w wymyślaniu koła na nowo?
Gdyby rowery dzieliły się tylko na górskie i szosowe, świat byłby prostszy i… nudny. Nie wspominając już o tym, że kupowalibyśmy ich znacznie mniej. A to nie jest marzenie producentów. Dlatego co jakiś czas pokazują oni światu kolejne wynalazki, wmawiając nam, że właśnie tego potrzebujemy. Czasem mają rację, a czasem strzelają sobie w kolano.

Zabawy z kołami
Kiedy ostatnio widzieliście fatbike’a? No właśnie. A przecież swego czasu “grubasy” były wszędzie. Każdy szanujący się producent musiał mieć fata w ofercie i oczywiście prześcigali się w wymyślaniu, czym wyróżnić swoje modele spośród konkurencji. Fatbike’i były ciekawostką, ale szybko zyskały grono wiernych fanów. Pojawiły się wypożyczalnie i firmy oferujące wycieczki na fatach, organizowano zawody tylko dla “grubasów”. Do dziś pamiętam biedaka, który postanowił wystartować na fatbike’u w krakowskim Skandia Maratonie. Gdy go wyprzedzałem na podjeździe wydawało się, że bardzo żałuje tej decyzji.

Nagłe zniknięcie fatbike’ów dla wielu mogło być zaskoczeniem. W tak zwanym międzyczasie pojawiły się jeszcze “plusy”. Nie aż tak ekstremalne i zdecydowanie bardziej uniwersalne. Muszę przyznać, że wspominam swoje doświadczenia z “plusami” bardzo miło. To rozwiązanie świetnie sprawdzało się szczególnie dobrze w hardtailach. A jednak “plusy” też nie zrewolucjonizowały rynku i po cichu odsunęły się w kąt. Co ciekawe, pozostawiły po sobie jednak ślad – nagle okazało się bowiem, że jedyna słuszna szerokość opony do jazdy po szlakach to 2.6. Wartość znacznie bliższa “plusowemu” 2.8 niż “krosiarskiemu” 2.25.
Na tym oczywiście kombinacje producentów z kołami się nie skończyły. I nie mam tu na myśli odwiecznej walki 27.5 vs 29. Coraz odważniej mówi się teraz o “mulletach” czyli rowerach łączących te dwa rozmiary. Czy w kolejnych sezonach nie będziemy już zmuszeni wybierać rozmiaru kół, bo dostaniemy oba w pakiecie? Nie wiem, ale słyszałem opinie, że to rozwiązanie się świetnie sprawdza, więc całkiem możliwe, że znajdzie szersze zastosowanie.

Prąd to przyszłość?
W odróżnieniu od fatbike’ów, elektryki są odpowiedzią na realne potrzeby wielu osób. Można je hejtować do woli, ale lepiej się do nich przyzwyczaić. Jasne – wiele osób sięga po elektryki z czystego lenistwa. Trochę smutne, ale w sumie ich sprawa. Jednak nie ma co się oszukiwać – to właśnie elektryki zasługują na miano rewolucji w branży. Dość powiedzieć, że padają ostatnie bastiony i rowery elektryczne do oferty wprowadzają producenci, po których byśmy się tego nie spodziewali. Ale hej! Czy tak się dzieje tylko w branży rowerowej? Lamborghini też produkuje SUV-a, a niebawem dołączy do niego Ferrari. W dodatku rowery elektryczne są coraz lepsze, o czym miałem okazję przekonać się w zeszłym roku kilkakrotnie.

MTB z barankiem
A co z gravelami? Czy one też odpowiadają na czyjeś potrzeby, czy są po prostu wymysłem? Ciężko jednoznacznie określić, ale – ku niezadowoleniu wielu – trzymają się mocno. Niektórzy żartują, że kolejnym krokiem w ich ewolucji powinny być proste kierownice. A później pewnie amortyzacja z przodu. Żarty żartami, ale jak powszechnie wiadomo ja należę do tej grupy, które gravele uwielbia. Wszechstronność tych rowerów i przyjemność, jaką dają, zasługuje na najwyższe uznanie. Jeżeli za jakąś grupę rowerów trzymam kciuki szczególnie mocno, to właśnie za gravele.
I zastanawiam się tylko, czy jest jeszcze coś, czym projektanci będą w stanie nas zaskoczyć?